Kiedy konstruktor spotka się z cieślą, mogą powstać piękne rzeczy. A jeśli na dodatek jeden z nich jest świętym - wtedy dzieją się cuda.
Łukasz szukał pracy w całej Polsce. Po studiach na krakowskiej AGH nie miał co liczyć na zatrudnienie w rodzinnej Wiśle. Kiedy więc odebrał telefon z informacją, że dostał pracę w Świdnicy, nie wiedział nawet gdzie to jest. Myślał, że przyjedzie tu tylko na chwilę, został na dłużej.
– Na studiach największe trudności miałem z rysunkiem technicznym, tzw. „kreską”. A zostałem przyjęty na stanowisko konstruktora – z uśmiechem opowiada Łukasz, od 12 lat mieszkaniec naszego miasta. Magda urodziła się w Parzycach pod Bolesławcem, studiowała w Wałbrzychu, później związała się zawodowo z Wrocławiem. Kiedy firma, w której była zatrudniona, otwierała w Świdnicy nowy oddział, uznała to za dobrą okazję na rozwój kariery. Przez pół roku dojeżdżała do pracy ze stolicy Dolnego Śląska. Marzenia o szybkim awansie legły w gruzach kiedy okazało się, że firma kończy działalność w całym kraju. Zmieniła miejsce pracy, ale do Wrocławia już nie wróciła.
Oboje z perspektywy czasu widzą, że to patron ludzi pracy, za pracą sprowadził ich do miasta, w który mieli szansę się spotkać. – Dużo modliłam do św. Józefa o dobrego męża. Później koleżanka mnie sprostowała, żebym modliła się o dobrego męża, ale dla siebie – z uśmiechem wspomina Magda. – Nie miałam żadnych oczekiwań. Modliłam się o męża, bo nie czułam powołania do samotności czy zakonu. Chciałam tylko, żeby był wierzący – dodaje przekonana, że w modlitwie doświadczyła prawdziwej miłości Boga i dzięki temu mogła otworzyć się na relacje do ludzi.
– Z jednej strony ta modlitwa była w moim wypadku prośbą o dobrą żonę, ale z drugiej strony przygotowywała także mnie do małżeństwa – dopowiada jej mąż. – Długo to trwało – dodaje. I wie co mówi bo musiało minąć jeszcze kilka lat, aby doszło do ich pierwszego spotkania. – Przez pewien czas żyłem w samotności, nie miałem znajomych. Dni upływały mi głównie na planowaniu podróży, dużo jeździłem po świecie – Łukasz wraca pamięcią do wcale nie tak dawnych czasów. – Wydawałem się być kimś, kto na zewnątrz jest ciekawą osobą. A tak naprawdę żyłem w ciągłym niepokoju i lęku o wszystko – dodaje.
Święty Józef czuwał jednak nad nim, Łukasz mieszkał w końcu na terenie parafii pod jego wezwaniem. Wysłał więc posłańca, chociaż jedyne co go mogło upodabniać do anioła to biały strój. Od kilku lat bowiem w tym kościele posługiwali paulini. – W trakcie kolędy zostałem zaproszony na katechezy dla dorosłych. Ojciec Bogdan zasugerował mi, że może kogoś tam poznam – mówi Łukasz. Wcale nie miał ochoty na nowe znajomości, wolał poświęcić swój czas na wertowanie przewodników lub przepracowanie nadgodzin pozwalających finansować kolejne podróże. Mimo wszystko poszedł. Bardziej jednak, od tego co usłyszał, przekonało go to, co zobaczył.
– Spotkałem tam normalne rodziny otwarte na innych ludzi. Zobaczyłem, że można mieć w ogóle szczęśliwą rodzinę. To było dla mnie kluczowe, otworzyły mi się oczy – z przejęciem opowiada Łukasz. Został do końca katechez, a potem zdecydował się wejść do wspólnoty. Od półtorej roku była już w niej Magda. – Dopiero po naszym ślubie dowiedziałam się, że jeden z braci ze wspólnoty, widząc Łukasza pierwszy raz, pomyślał: „Przyszedł mąż dla Magdy” – śmieje się Magda.
Później wszystko potoczyło się lawinowo. W listopadzie Łukasz wręczył Magdzie pierścionek zaręczynowy, a w czerwcu kolejnego roku byli małżeństwem. Nie minął rok jak zostali rodzicami. – Od początku wiedzieliśmy, że jeśli urodzi nam się syn, damy mu na imię Józef – opowiadają małżonkowie. – W tym czasie w parafii odbywała się peregrynacja obrazu św. Józefa. Każdy mógł wziąć go do domu na tydzień. Tak to zaplanowałem, aby po wyjściu Józka ze szpitala był u nas obraz jego patrona – dodaje Łukasz. Jeden Józef musiał się wyprowadzić już po tygodniu, z drugim będą mieli zapewne jeszcze sporo przebojów. W końcu imię zobowiązuje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |