Mówią grzecznie: dzień dobry, w czym mogę pomóc? Maniery jak z pałacu. Tylko zamiast koronkowych sukni - dżinsy i obcisłe bluzki. Na Zamku siedzą za rozboje, pobicia. Mają po kilkanaście lat.
Krótka przerwa. Dziewczyny z terapeutką gadają o życiu na Zamku: która kiedy ma wyjść. No i żeby wytrzymały. Bo przecież jak zwieją, to znów kilka lat zmarnowanych, więc po co? Terapeutka podaje kartki i flamastry. Tort rysują. Tort to ich przyszłe życie: trzeba podzielić go na porcje i podpisać, dla kogo każdy kawałek. Karolina „kroi” jeden wielki kawał i podpisuje: „rodzina”. Na koniec obiecana przez terapeutkę nagroda: oglądanie pokoju integracji sensorycznej. Akurat jest pusty. Półmrok, delikatna muzyka, światło i dźwięk. Łóżko wodne: możemy? Jasne. Bawią się jak dzieci. Kolorowe diody, frędzelki.
– O rany, chciałabym taki pokój! – A ja bym kiedyś chciała taki pokój dla swojego dziecka. Miałoby jak w bajce.
Czarno-słone historie
W fotelu w gabinecie Papcia to się już wgłębienie zrobiło. Przez kilkadziesiąt lat siadały w nim tysiące dziewczyn. Opowiadały o życiu. Gdyby te rozmowy namalować, to trzeba by użyć czarnej farby. I soli, bo historie mają smak łez. Więc w ciemny fotel latami wnikają słone opowiadania: o matce, co do burdelu niemal od dziecka brała, o ojcu, co chlał i lał, albo o kuzynie, co gwałcił, o śmierci rodziców, o narkotykach podtykanych przez brata. Opowieści o „zwykłym” domu dziecka wydają się lightowe. Dlatego Papcio powtarza, że człowiek nie rodzi się zły. Najpierw jest jak biała karta. Jak ją potem ktoś pobrudzi, zaplami, to trudno wytrzeć, napisać coś lepszego. – Kołyska jest drogą do świętości, ale i drogą na szubienicę – oznajmia, prawdziwie i dramatycznie. – W przeciętnej rodzinie to dzieci słyszą „mama”, „tata”, „Bozia”. Moje dziewczyny zwykle słyszały: „pies”, „kur...”, „gnida”. Dlatego Papcio też powtarza, że trzeba dawać szansę do końca. Nie 7, tylko 77 razy. Żeby czasem ktoś z kolejnej szansy skorzystał.
Tak jak ta Baśka, co na ciemnym fotelu płakała wiele razy. Matka piła.
Ojca mogłaby nazwać nn, ale nazwała Moczymorda. Gdy miała z 11 lat, nawiała z matczynej meliny. I zaczęło się życie po zakładach i instytucjach. W końcu trafiła na Zamek. Po pierwszej wtopie i naganie była prawie jak anioł. I nawet za matkę się mocno modliła, żeby pić przestała. Aż się kiedyś Papcio na Pana Boga poetycko żachnął: „żeś dziecka modlitwy niewinnego nie wysłuchał, smutno mi, Panie”. Poznała kogoś. Dobry był, mówiła. Miał się żenić. Ale naprawdę to Baśkę bił, znęcał się, nawet gdy z brzuchem chodziła. Kochała go, ukrywała siniaki. Tuż po chrzcinach, gdy wyszła na nową drogę życia, rzucił się na nią w kuchni. Złapała nóż. Jeden raz uderzyła. Zbyt celnie. Sąd nie uznał, że w obronie koniecznej, bo raz, że wywiad miała taki nieciekawy, dwa, że adwokat z urzędu. Gdy po kilku latach wyszła z więzienia, nie miała gdzie pójść. Wróciła na Zamek. Mimo protestów i zakazu zatrudniania skazanych, Papcio dał jej pół etatu i kolejną całą szansę. Baśka jest dobrą kucharką i dobrym człowiekiem. Wszyscy się do niej przekonali. Mieszka na swoim. Dziecka nie odzyskała, ale się z nim widuje. Kocha jak nikogo na świecie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |