O bezbolesnym ścieraniu rogów, wadzeniu się z Bogiem i miłości, która wymaga i nie ustaje, z Teresą Lipowską rozmawia Agata Puścikowska.
Teresa Lipowska (ur. 1937) – aktorka, zagrała ponad 70 ról filmowych. Obecnie występuje w serialu „M jak miłość”. Żona zmarłego w 2006 r. aktora Tomasza Zaliwskiego
Agata Puścikowska: Przed tą rozmową przeczytałam kilka wywiadów z Panią. I miałam wilgotne oczy.
Teresa Lipowska: – Ale ja miałam szczęśliwe życie, po co łzy?
Piękna miłość, która się nie zdarza...
– A jednak się zdarzyła. Nadal trwa, bo nadal kocham mojego męża. Gdy się pobieraliśmy, byłam zakochana, wiedziałam, że to porządny człowiek, czułam się przy nim bezpiecznie. Tomek, gdy potrzebowałam, bardzo mi pomógł. Po wielkim zawodzie miłosnym, z taktem i szacunkiem zaopiekował się mną. Jak mówił, zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia. Ale prawdziwa miłość wzrastała wraz z nami: dojrzewała, zmieniała się z biegiem lat. Kochałam Tomka coraz bardziej i bardziej. Po każdej premierze dostawałam od niego kwiaty z bilecikami. Jeden z ostatnich liścików brzmiał: „Starość nigdy nie chroni przed miłością, ale miłość często chroni przed starością. Dlatego serce nie ma zmarszczek”. Gdy mąż, po ciężkiej i długiej chorobie, umierał, klęczałam przed łóżkiem i błagałam Boga, właśnie z przeogromnej miłości: „Zabierz go, niech już tak nie cierpi”... Pożegnałam Tomka, powiedziałam mu raz jeszcze, że go kocham. Był nieprzytomny, ale wierzę, że mnie słyszał i rozumiał. Nadal z nim rozmawiam, tak jak rozmawiałam całe życie.
Przez 44 lata małżeństwa nie było między Państwem zgrzytów?
– Oczywiście, że były. Szczególnie na początku, gdy się docieraliśmy. Mąż miał mocny charakter i ja miałam mocny. Byliśmy przeciwieństwami: ja – żywiołowa, lubiłam się bawić, tańczyć, uwielbiałam być wśród ludzi; on – samotnik, najchętniej odpoczywał na łonie natury, nie znosił przyjęć, na które przecież byliśmy często zapraszani.
I nie był zazdrosny o piękną, energiczną, zapewne adorowaną żonę?
– Był o mnie zazdrosny. I ja bywałam zazdrosna o niego. To normalne, gdy się ludzie kochają. A ja rzeczywiście, na zdjęciach czy przyjęciach, najczęściej bez niego, miewałam tzw. okazje. Ale na szczęście, gdy ktoś zbyt zaczynał mi się podobać, zbyt dobrze tańczył, był zbyt szarmancki, zapalało mi się światełko: przecież wrócę potem do Tomka, spojrzę mu w błękitne oczy, i co? Nie mogłabym na siebie spojrzeć. Nie mogłabym go tak zranić.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.