Trzeba bardziej być, niż więcej mieć.
Byłem na grobach w Zakopanem. Chcąc kupić oscypek, pojechałem do Białego Potoka. I jak zwykle skończyło się na długim ugwarzaniu w pasterskim szałasie. Sporo wody upłynęło w potoku, zanim dostałem dwa oscypki (za dutki, za dutki). Pan Marian opowiedział mi kawał swego życia. Życia człowieka doświadczonego przez los i przez ludzi. On Pana Boga w to nie mieszał. Ludzi nie oskarżał. Losu nie przeklinał. Z całej jego postaci i z opowieści przebijał optymizm prostego człowieka, który cieszy się życiem. Nie wiem, czy znał słynną i na różne sposoby powielaną tezę Jana Pawła II, że trzeba bardziej być, niż więcej mieć. Ale on to realizował. Dlatego popołudnie z panem Marianem z Białego Potoka więcej mi powiedziało niż niejedna rekolekcyjna nauka.
Wskutek fatalnego zbiegu okoliczności i zarazem ludzkiej zaciętości został jako dziecko sam, bez niczego i bez nikogo. Bez nikogo – bardziej boli serce i duszę. Bez niczego – żyć nie sposób. Jego spotkało jedno i drugie. Ratunkiem stał się dom dziecka. Można było żyć. I wtedy pojął niepisaną regułę życia: ono samo jest warte więcej niż cokolwiek. Nie, pan Marian tego tak nie wypowiedział, to ja próbuję zamknąć jego opowieść w słowa. W końcu przyszła osiemnastka. Młodzi cieszą się na ten dzień. W domu dziecka wszyscy się go wtedy bali. I nie bez powodu. Dostał „papiery” i trochę pieniędzy na kilka dni.
Nic nie wspomniał o jakichś życzeniach pomyślności na drogę. Pewnie wychowawcy (był to lata 60.) doskonale zdawali sobie sprawę, że jakiekolwiek życzenia byłyby ponurym żartem. I poszedł przed siebie. Kupił bułkę, kawał kiełbasy, papierosy i ćwiartkę wódki. Na pół litra nie starczyło. Poszedł nad Wisłę (rzecz działa się w Krakowie). „Usiadłem nad wodą, zjadłem, nic nie zostało. Zapaliłem. Odkręciłem butelkę. I tak patrzę na tę wódkę w szkle...” – I co, diabła zobaczyłeś? – zapytałem. „Nie. Widziałem wódkę. Co? Diabeł? Nie wiem. Widziałem wódkę, która chce mnie utopić. Powiedziałem do butelki: Ty mnie chcesz utopić? Nie! Ty mnie nie utopisz! Ja ciebie utopię! I, i, i... i wrzuciłem ją do Wisły”. Wygrał. Wygrał swoje zwykłe, mrówczo pracowite, czasem prawie niewolnicze życie.
Czy spokojne? Dla mnie Biały Potok to oaza spokoju. Nie ma tu tabunów turystów, szosa wydaje się jakimś eksterytorialnym dziwolągiem, życie w szałasie toczy się swoim odwiecznym trybem. Nie wiem, czy tak spokojne jak jawi się oczom turysty i przechodnia. Ale pogoda spojrzenia pana Mariana, ufna opowieść, uśmiech, niewymuszony sposób krzątania się po szałasie i ta jakaś niedająca się zdefiniować aura – otóż wszystko to było znakiem radości życia. Skromnego, trudnego – a przecie radosnego. Czy trzeba więcej?
artykuł z numeru 49/2010 Gościa Niedzielnego
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |