Szerzyny. Uciekałyśmy przed wojną

Od 5 marca mieszkają w sali gimnastycznej w Szerzynach. Pytane o to, co będzie dalej, z trudem powstrzymują łzy. Nie wiedzą. Nikt nie wie.

Tylko Julia Popadyuk jest z Żytomierza i miała względnie blisko do Polski. Marina z córkami czy jej koleżanka Natasza z córkami jechały z Dniepropietrowska. To na wschodzie Ukrainy, blisko Zaporoża. - Od kiedy zaczęła się wojna, to poza pierwszym dniem był spokój. Jeśli nie liczyć, że ciągle rozlegały się syreny i trzeba było uciekać na wszelki wypadek do schronów. Atmosfera strachu, groza wojny jednak dawała się we znaki. Szczególnie dzieciom, które płakały całe dnie - opowiada Marina.

Z Nataszą nie dały rady już czekać. - 4 marca wzięłyśmy po jednej torbie i nasze córki i wsiadłyśmy w pociąg do Lwowa. Wiedziałyśmy, że wojna przyjdzie i do nas, i wiedziałyśmy, że chcemy z dziećmi być jak najdalej od tego. Plan? Nie było. Tyle, żeby znaleźć bezpieczne miejsce - mówi Natasza. Pociąg jechał długo. Dorośli nie spali. Na stacjach kamieniami pukali w drzwi ludzie zgromadzeni w innych miejscowościach, żeby wpuścić, ale pociąg był tak pełny, że obsługa nie mogła już nikogo wziąć.

Ze Lwowa pojechały na granicę. Udało się przejść. Tam już nie miały pomysłu, co dalej. Przejął kobiety z dziećmi burmistrz Dębicy, który poprosił o pomoc samorząd w Szerzynach. Tak trafiły tu, gdzie teraz są. Mężczyźni zostali w Ukrainie. Podobnie dziadkowie. Rodzice Mariny i Nataszy są emerytami. Nie chcieli jechać. - Powiedzieli, że tu ich kraj, a oni już właściwie swoje życie przeżyli, więc chcą zostać - mówi Natasza Poltoratskaya.

- Dziękujemy za pomoc, za schronienie, nie mamy nikogo, gdzie możemy pojechać. Jak wyjeżdżałyśmy, myślałyśmy nie o celu podróży, a o zadaniu: uciec od wojny, ochronić dzieci - mówi Natasza. Po prawie tygodniu mówią, że ciężko im siedzieć w miejscu. - Ukraińskie kobiety lubią pracować, my możemy robić cokolwiek, gotować posiłki, zmywać podłogi, sprzątać. Natasza może robić manicure, bo to umie. Chciałybyśmy pracować - przyznają kobiety.

Bez wątpienia praca pozwoliłaby im poczuć się odrobinę bardziej niezależnie, bardziej komfortowo, bo zamiast wszystko dostawać, mogłyby na coś zapracować. Pozwoliłaby też zająć czymś głowę. Na razie mają w co się ubrać, mają co jeść, mają dach nad głową. - Byłyśmy w szoku, jak nas przyjęli. Nie widziałyśmy w życiu takiej gościnności i wielkiego serca, jak dostałyśmy tu, w Polsce. W szoku byłyśmy, że są ludzie, którzy gotowi są dać niemal wszystko obcym ludziom. My przecież obcy - mówią.

Dzięki samorządowi i pieniądzom ofiarowanym przez ludzi mają telewizor z ukraińską telewizją, karty sim, internet, więc dzwonią do dziadków, do rodziny. Martwią się tym, co dzieje się na Ukrainie. Ocierają łzy pytane o to, co dalej, bo nikt nie wie. W dniu naszej rozmowy pierwsze bomby spadły na Dniepropietrowsk.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg