O prawie pacjenta do rzetelnych badań, lekarzu, który ma dla niego czas i długich spotkaniach przy herbacie z Ewą Jurczyk, instruktorem NaProTECHNOLOGII rozmawia Aleksandra Pietryga.
Aleksandra Pietryga: Szamanizm i zabobony. Medialna nagonka na naprotechnologię ostro wybrzmiewa w ostatnich miesiącach.
Ewa Jurczyk: – Kto naprotechnologię nazywa gusłami, nie ma pojęcia, o czym mówi. Naprotechnologia jest metodą leczenia niepłodności z wykorzystaniem wszystkich przyjętych i dostępnych narzędzi medycyny, ale wzbogaconą precyzyjną obserwacją naturalnego cyklu kobiety. Wyższość tej metody nad innymi polega m.in. na tym, że wychwytuje i diagnozuje nieprawidłowości w funkcjonowaniu organizmu kobiety. To pozwala nie tylko ustalić przyczynę niepłodności, ale zdiagnozować i wyleczyć wiele chorób ginekologicznych.
Najłatwiej jest skierować parę na in vitro…
– Właśnie. Wiele kobiet, które trafiają do mnie nie miało wcześniej nawet zleconych badań na poziom estrogenów i progesteronu (hormony płciowe sterujące cyklem owulacyjnym kobiety – przyp. A.P.), a to podstawa. Naprotechnologia, na podstawie dokładnych obserwacji i badań, dopasowuje metody leczenia do konkretnego przypadku. To jednak wymaga większego zaangażowania lekarza.
Jak to się stało, że nauczyciel matematyki został instruktorem naprotechnologii?
– Szukałam czegoś, co pozwoli mi pogodzić bycie mamą czwórki dzieci z satysfakcjonującą pracą zawodową. Usłyszałam o kursie modelu Creightona (naprotechnologii) i postanowiłam spróbować. Zadziwiające jest to, że wcześniej przez pięć lat intensywnie uczyłam się języka angielskiego, właściwie bez konkretnego celu. Okazało się, że jest to strzał w dziesiątkę, bo wszystkie wykłady, a później egzamin, odbywają się w tym języku.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |