"Jesteśmy wdzięczni za życie Weroniki. Nie ma w nas buntu, ani żalu do Boga. A kiedy – prowadząc bloga, warsztaty i rajd rowerowy – dostajemy świadectwa ludzi, którzy rezygnują z aborcji po poznaniu naszej historii, ta służba nabiera dodatkowego sensu" – mówią Marta i Maciej Komorowscy, rodzice trójki dzieci, z których najmłodsza Weronika urodziła się z zespołem Downa.
Anna Gębalska-Berekets: „Nogami po ziemi, z sercem w niebie” – ta maksyma św. Jana Bosko jest jedną z naczelnych zasad waszej rodziny. Tak staracie się żyć?
Maciej Komorowski: Różnie nam to wychodzi (uśmiech). Mamy pokój w sercach i radość, wynikające z codziennego życia wiarą, nadzieją i miłością.
Mając już dwójkę dzieci, prosiliście Boga, by pobłogosławił wasze małżeństwo nowym życiem. Poprosiliście o modlitwę m.in. o. Johna Bashoborę.
Marta Komorowska: Bardzo długo staraliśmy się o trzecie dziecko. Po zakończonej modlitwie wstawienniczej o. Bashobora trzykrotnie nas zapytał, czy my naprawdę chcemy tego dziecka. Byliśmy zdziwieni jego pytaniem, bo przecież przed chwilą właśnie o tej intencji mu mówiliśmy. Zapewniliśmy, że bardzo pragniemy tego dziecka. O. Bashobora powiedział nam, że będziemy mieli córeczkę Weronikę. Dopiero po jej narodzinach zdaliśmy sobie sprawę z sensu zadanego trzykrotnie pytania i uświadomiliśmy sobie, że on pytał nas, czy w sposób bezwarunkowy chcemy otworzyć się na przyjęcie nowego życia. Pytał nas o miłość bezwarunkową.
Weronika urodziła się z zespołem Downa. W pierwszej dobie życia nastąpiły u niej problemy z niedotlenieniem serca. Co było dla was najważniejsze w tamtych trudnych chwilach?
Marta: O zespole Downa u Weroniki dowiedzieliśmy się tuż po porodzie. Córeczka urodziła się też z poważną wadą serca i od tamtej pory zaczęła się walka o jej życie. Werka została przewieziona karetką do Torunia, a stamtąd do Gdańska, gdzie przeszła dwie operacje serca. To było bardzo trudne doświadczenie, bo nie wiadomo było, czy córka w ogóle przeżyje. W szpitalu przyjęła chrzest święty. Mnie ogarnął wtedy bardzo duży lęk i ból. Poszłam do kaplicy szpitalnej i tam wykrzyczałam Panu Jezusowi, że jestem bezsilna, że ogarnia mnie paniczny lęk, że chcę być najlepszą mamą dla tego dziecka, ale zwyczajnie, po ludzku, nie potrafię. I powiedziałam Bogu, że to jest Jego dziecko, i poprosiłam o pomoc, żeby zabrał ode mnie ten lęk i dał mi pokój serca.
Przyszedł ksiądz, któremu opowiedziałam o swoim strachu. Przystąpiłam do spowiedzi, a potem przyjęłam komunię św. Od tamtej pory w moim sercu zagościł spokój.
Odczuwasz Boże prowadzenie?
Marta: Pan Bóg postawił na naszej drodze wspaniałą panią doktor, która opiekowała się Weroniką w szpitalu. To ona dała nam jedno z najważniejszych zaleceń: „po prostu kochać”. Sama jest matką czwórki dzieci i tłumaczyła nam, że Werka to tak jak jej piąte dziecko. Była nam bardzo oddana, życzliwa i czuliśmy się bardzo dobrze zaopiekowani. To, że serce naszej córki funkcjonuje bez zarzutu, to też jest cud. Bo operacje były skomplikowane i istniało duże ryzyko śmierci. Odczuliśmy więc Boże prowadzenie – dzięki służbie pani doktor.
Po narodzinach Weroniki wasz świat się przewartościował. Jak to się stało?
Marta: Zaczęliśmy się uczyć życia od nowa. Córka miała obniżone napięcie mięśniowe i wymagała codziennej rehabilitacji. Do tego doszły zajęcia logopedyczne. Zależało nam, aby osiągnęła jak największą sprawność. To było trudne i wymagało ogromnego wysiłku. Efekty cieszą niewyobrażalnie, a dzięki Werce zaczęliśmy cieszyć się z drobnych rzeczy.
Czego was uczy Weronika?
Marta: Ona scaliła całą naszą rodzinę. Dzięki niej nauczyliśmy się kochać bezwarunkowo, staliśmy się jedną drużyną, w której liczą się relacje, miłość, wzajemne wsparcie i radość – nawet z najdrobniejszych spraw.
Jak wygląda wasz zwykły dzień?
Marta: Wera chodzi teraz do przedszkola integracyjnego. Dowożę ją codziennie do Torunia. To jest 25 km w jedną stronę. Wracam do domu i po pięciu godzinach jadę po nią ponownie. W naszej miejscowości nie ma takiej placówki, a zależy nam na tym, aby nasza córka jak najlepiej się rozwijała. Starsze dzieci do południa są w szkole, a potem także mają zajęcia. Maja kocha teatr, więc jeździ raz w tygodniu na zajęcia teatralne. Pasją Karola jest nagrywanie i montowanie filmów.
Jesteście autorami bloga „Sowe love”. Skąd wziął się ten projekt?
Maciej: Po przyjściu Werki na świat ks. Przemek Cholewa, salezjanin, zachęcił nas, abyśmy dzielili się z innymi tym, co przeżywamy. Nazwę bloga zawdzięczamy lekarce, którą poznaliśmy w szpitalu w Toruniu. Pani doktor wytłumaczyła, że naszym zadaniem jest: „Po pierwsze – kochać, po drugie – kochać i po trzecie – kochać…”. Tak więc kochamy, czyli: “so we love”.
Marta: Na blogu chcieliśmy pokazać nie tylko Werkę, ale i codzienne życie całej naszej rodziny. Przekonujemy, że narodziny dziecka z zespołem Downa to nie koniec świata. Zgłaszają się do nas kobiety, które myślały o aborcji, zadają nam mnóstwo pytań. Pamiętam jedną z kobiet, która napisała do nas. Pisaliśmy do siebie przez jakiś czas, aż pewnego dnia kontakt się urwał. Nie wiedzieliśmy, jaką decyzję podjęła. Później ta kobieta przesłała nam zdjęcie dziecka. Poinformowała, że już urodziła. Właśnie dla takich momentów warto służyć Bogu i drugiemu człowiekowi poprzez swoje świadectwo. Dlatego zależy nam na tym, aby temat zespołu Downa stał się powszechny – nie należał do sfery tabu.
Prowadzicie działania pro-life. Jedną z takich akcji jest rajd rowerowy promujący życie. W tym roku rozpoczęliście jego kolejny etap. Jak to się zaczęło?
Maciej: Ideą rajdu jest objechanie całej Polski dokoła – wzdłuż granic. Jest to trudne do realizacji jednorazowo, dlatego podzieliliśmy rajd na kilka etapów. Dwa lata temu, kiedy Marta była z Weroniką na turnusie rehabilitacyjnym, wybraliśmy się z Mają i Karolem pociągiem do Świnoujścia. Przejechaliśmy rowerami odcinek od Świnoujścia do Gdańska. W ubiegłym roku pokonaliśmy trasę od Gdańska do Białegostoku. W tym roku od Białegostoku do Przemyśla. Każdy kolejny etap rajdu zaczynamy od miejscowości, w której skończyliśmy poprzedni. W przyszłym roku plan jest taki, żeby przejechać odcinek górski, a potem całą zachodnią granicę naszego kraju. Pomysł pojawił się wtedy, kiedy Trybunał Konstytucyjny orzekł przesłankę eugeniczną do przeprowadzenia aborcji za niezgodną z konstytucją. Rozpoczęły się strajki, czarne marsze, które dotarły też do naszego Aleksandrowa Kujawskiego.
To było dla was trudne doświadczenie?
Maciej: Hasła, które były wykrzykiwane podczas tych spotkań, odnosiły się również do naszej córki. Kiedy jedziemy na rowerze modlimy się o ochronę dla ludzkiego życia – o przebudzenie sumień. Zamieszczamy treści w mediach społecznościowych i staramy się wpływać na poszerzanie świadomości na temat tego, że każde życie ludzkie jest ważne, że jest cennym darem od Boga.
Jesteście inicjatorami spotkań integracyjnych „Im więcej miłości, tym więcej miłości”, które pomagają rodzicom lepiej zadbać o potrzeby psychiczne i fizyczne dzieci. Na czym to polega?
Maciej: Spotkania dla rodziców prowadzi pani psycholog, która pracuje w przedszkolu integracyjnym, do którego chodzi Weronika. Zaczynamy od części integracyjnej, czyli kawy, herbaty i ciasta, a potem mamy część wykładową. Po niej są warsztaty. Uczymy się na nich poznawać siebie, swoje emocje i potrzeby. Chodzi o to, aby po zaopiekowaniu się samym sobą, zdobyć większą dyspozycyjność i kompetencje do budowania zdrowej, dojrzałej relacji ze współmałżonkiem. Dopiero kiedy jesteśmy ze sobą prawdziwie szczęśliwi jako małżonkowie i dbamy o siebie nawzajem, to możemy służyć naszym dzieciom. Dotyczy to zarówno miłości ofiarnej do dziecka z niepełnosprawnością jak i do dziecka zdrowego.
Jak według was buduje się szczęśliwą rodzinę?
Maciej: Nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Budowanie relacji wymaga systematycznej pracy. Staramy się zachować balans między obowiązkami zawodowymi, a czasem tylko dla rodziny. Planujemy chwile wypoczynku. Jest też czas na czytanie książki, na randki małżeńskie, budowanie relacji z każdym dzieckiem oraz aktywności. Oczywiście to wymaga pracy, ale zauważamy efekty i mamy pragnienie trzymać się naszych priorytetów.
Marta: Warto inwestować w rodzinę, rozmawiać, wspólnie spędzać czas. Empatii uczymy się zaś od Werki. Ona jest wyjątkowa i obdarza nas miłością. Mówimy, że nasza córka ma dodatkowy chromosom miłości. Kiedy widzi, że ktoś jest smutny, przychodzi i przytula się.
Za co jesteście wdzięczni Bogu?
Marta: W planie Bożej miłości dla naszego małżeństwa i rodziny jest Weronika. Wierzymy, że nie jest to przypadek. Jesteśmy wdzięczni za jej życie. Nie ma w nas buntu, ani żalu do Boga. Nie traktujemy jej niepełnosprawności jako kary. On tak chciał i poprzez to doświadczenie chce nas doprowadzić do nieba.
Maciej: Jestem wdzięczny za wszystko: za naszą relację, za małżeństwo, dzieci, poczucie normalności panujące między nami. Wielu znajomych dziwi się, że uśmiechamy się, cieszymy się z drobnostek, mając dziecko z niepełnosprawnością. To właśnie radość jest charyzmatem naszej rodziny.
Artykuł ukazał się w portalu Siewca.pl