Kiedy mówimy, gdzie będziemy pracować, skojarzenia są nieuniknione – żartują dwie młode dziewczyny. Zajęcie, do którego właśnie się przygotowują, w naszym regionie jest mało znane.
Szlifierz diamentów
Zadaniem streetworkera jest także docieranie tam, gdzie pojawiają się problemy. Zdarzają się sytuacje, że opadają ręce. Jak z piętnastolatką, która przez jeden głupi wyskok trafi do zakładu poprawczego. – Szkoda, kiedy nagle wszystko się posypie w jedną noc. Jest poczucie przegranej. Bo każde z tych dzieci jest dla nas ważne, o każde staramy się walczyć – przyznaje Karolina. Edyta kiwa głową. – To charakterystyczne dla pracy streetworkera. Dzieci popełniają błędy, a my staramy się dalej z nimi pracować. Tysiąc razy nie wyjdzie, ale może ten tysiąc pierwszy coś zaskoczy – mówi. – Dlatego średnia długość pracy w tym fachu to dwa lata. Potem nie daje się już rady – Edyta też powoli myśli o bardziej „osiadłym” trybie pracy. Nie ukrywa, że weszła w zupełnie obcy dla siebie świat. – Wszystko nas dzieli: materialnie, społecznie, kulturalnie. Nawet język. Żeby to pogodzić, trzeba się niekiedy nieźle napocić. Ale przykład pociąga, a przynajmniej zmusza niektórych do zastanowienia: co jest normalne? Zachowanie ulicy czy moje? Przekleństwa czy traktowanie się jak ludzi? – pyta retorycznie. Kiedy trzeba, zajęcia dotyczą też… higieny osobistej. Potrzeby posiadania czystych paznokci.
Są i promyki szczęścia. – Fajnie, kiedy chłopak odmawia kolegom zapalenia jointa, bo jest umówiony ze mną. To budujące – śmieje się Karolina. Obie są realistkami. – Nie oczekujemy, że dzięki naszej pracy powiększy się lista noblistów. Ale fajnie, jeśli uda się pomóc któremuś z dzieci w odkryciu jego pasji, rozwijaniu może jeszcze ukrytego talentu. Cieszy każda zmiana, także w oczekiwaniach. „Nasze dzieci”, te które przychodzą teraz do świetlicy, od Internetu i komputera wolą prace manualne czy sport – mówi Edyta. – Czasami to jak szukanie diamentów. Szukanie tego, co w nich dobre. I mozolne szlifowanie.
Ciągle za mało
Streetworking opiera się na wychodzeniu poza mury organizacji. To nie człowiek przychodzi do instytucji, ale instytucja wychodzi do niego. – To człowiek wychodzi do człowieka – prostuje Daria Chalecka. – Streetworkerzy mają być dorosłym, który staje się członkiem grupy, prezentuje pewne wartości i wzorce postępowania. Jego zasadniczą rolą jest wyciąganie młodego człowieka z jego środowiska, pokazywanie, że są inne sposoby na spędzanie wolnego czasu, rozbudzanie potrzeby korzystania z wyższej kultury.
Projekt „Słupski streetworker” dofinansowała Komisja Profilaktyki i Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. – Przeszkoliliśmy więcej osób, ale udało się znaleźć pieniądze na zatrudnienie dwóch streetworkerów. Mamy ambicje, żeby rozwijać tę metodę pracy, bo ona się sprawdza, jest skuteczna. Dzieci chętnie biorą udział w zajęciach organizowanych przez streetworkerów – wyjaśnia Daria Chalecka. Stąd pomysł na kolejne szkolenie i przychylność władz miasta, które je sfinansowało. Siedmiu nowych streetworkerów, po czterdziestogodzinnym szkoleniu, wyjdzie na ulice miasta. Na razie jako wolontariusze. Do marca będą poznawać teren przez 10 godzin w miesiącu. – Będą sondować różne rejony miasta, aby stworzyć diagnozę potrzeb, gdzie przede wszystkim trzeba wejść – dodaje Daria.
Wszyscy zgadzają się, że praca streetworkerów jest potrzebna. Gorzej z jej finansowaniem. – Cieszymy się i z tego, że mamy stałe pieniądze dla dwóch streetworkerów, ale chcielibyśmy, żeby zespół się rozrastał – nie ukrywa koordynatorka projektu. – Trwają rozmowy z jednym ze słupskich stowarzyszeń, które ma w statucie wpisany streetworking i które wyraziło chęć współpracy. Być może więc wkrótce streetworkerów w Słupsku pojawi się jeszcze więcej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.