– A jeżeli pani umrze i dzieci zostaną bez matki? – Hm, trudne pytanie. Ale z drugiej strony – jak miałabym żyć, gdybym świadomie zabiła dziecko żyjące pod moim sercem? – pyta retorycznie pani Iwona.
Kiedy Iwona Juzakiewicz dowiedziała się, że ma guza na wątrobie, była już mamą Alinki i Joasi, a od kilku tygodni pod jej sercem rozwijało się kolejne nowe życie. Mama czuła, że to będzie chłopczyk. Miał już nawet swoje imię – Staś. To w czasie rutynowych badań wyszło na jaw, że w wątrobie pani Iwony znajduje się jakiś guz. Lekarze powiedzieli, co mogą zrobić: leczyć mamę, ryzykując życie dziecka, albo ratować jego życie, być może kosztem wyniszczenia zdrowia mamy. Mama wybrała życie dziecka. Dlaczego? Żeby to zrozumieć, trzeba opowiedzieć historię pani Iwony i jej dzieci.
Żywa Alinka
Młodsza Joasia ma dziś 11 lat, a jej siostra Alinka 12. Ale nie ona jest pierwsza z rodzeństwa. Najstarsze dziecko – gdyby żyło – byłoby starsze od Alinki. – Ani przez chwilę nie miałam wątpliwości. Może dlatego, że poroniłam moją pierwszą i czwartą ciążę? No i po prostu cały czas myślę o tamtych moich dzieciach. To były bardzo wczesne ciąże. Wtedy jeszcze lekarze nie wydawali, jak mówią, „embrionu”. Nie pochowałam ich nawet… Jest mi przykro, że nie mam gdzie zapalić znicza. Jak chodzę na cmentarz, to zapalam pod takim dużym krzyżem – opowiada swoją historię Iwona. Pierwsze dziecko poroniła. Przy drugim dziecku znowu trafiła do szpitala. Szczęścia nie miała. Zaczęła krwawić w 8 tygodniu ciąży. I znowu pojawiło się to straszne orzeczenie lekarskie – martwa ciąża. – Doktor, który zrobił USG, stwierdził, że dziecko jest martwe i że trzeba je usunąć. Byłam już po pierwszym poronieniu. Wówczas traktowałam całą sprawę jako moją winę. Myślałam, że byłam za słaba i ten maluszek zmarł przeze mnie. Mimo wszystko następnego dnia poszłam do innego lekarza. I tam po drugim USG okazało się, że dziecko żyje! Gdybym posłuchała tego pierwszego lekarza, nieświadomie zabiłabym moje własne dziecko – opowiada kamiennogórzanka. Co czuje matka w takiej chwili? Po pierwsze złość na lekarza. Po drugie – zadaje sobie pytanie, czy przy pierwszym dziecku też popełniono błąd. – Nikt mi tego już dziś nie wyjaśni ani ja nikomu niczego nie udowodnię – mówi Iwona. W sprawie Alinki podała jednak lekarza do sądu. I wygrała, w pierwszej i drugiej instancji. Lekarz przysłał pani Iwonie list. Przepraszał za wszystkie szkody i krzywdy, jakie wyrządził rodzinie. Prosił, by mu kiedyś wybaczyli. Dzisiaj Alinka jest zdrowa. Po roku mogła się już cieszyć młodszą siostrzyczką – Joasią. Z tym że młodsza siostra nie lubi się czesać. Ale co zrobić – i tak ją kocha.
Trudne pytania
Rodzice dziewczynek postanowili mieć jeszcze jedno dziecko. Niestety, pani Iwona czwartą ciążę poroniła. I wreszcie pojawił się Staś. Tylko że gdy była z nim w piątym miesiącu ciąży, w jej wątrobie wykryto sporego guza. Nie było zbyt wiele czasu na jego leczenie. – A po urodzeniu Stasia nie miałam czasu zajmować się własnym zdrowiem. Wychowanie dzieci jest bardzo absorbujące – opowiada mama. Od kilku tygodni Alinka, Joasia i 5-letni zdrowiutki i uśmiechnięty Staś, mieszkańcy Kamiennej Góry wiedzą, że będą mieli rodzeństwo. Ich mama nawet wie, że to będzie Zosia. Iwona podjęła decyzję o wstrzymaniu się z leczeniem. – Nie mogłabym. Ja schodzę w tym momencie na dalszy plan – argumentuje kobieta.
Pytam panią Iwonę, używając koronnego argumentu zwolenników „wyboru”. – A jeżeli pani umrze i dzieci zostaną bez matki? Odpowiedź nie wybrzmiewa od razu. W końcu padają słowa mocne, ale takie normalne, swojskie. Jak babcine pierogi czy szalik zrobiony na drutach. – Hm, trudne pytanie. Ale z drugiej strony, jak miałabym żyć, gdybym świadomie zabiła dziecko żyjące pod moim sercem? – pyta mnie retorycznie pani Iwona. – Sama straciłam mamę, jak miałam pięć lat. Też przez chorobę. Nie miałam rodzeństwa, zostałam oddana na wychowanie do dziadków. Postanowiłam, że jeżeli będę miała kiedyś rodzinę, to będziemy mieli co najmniej trójkę dzieci. Powiem szczerze – ciężko jest żyć bez mamy. Dlatego rozumiem pana pytanie. Ale życie ze świadomością zabicia własnego dziecka jest chyba jeszcze grosze. Wiem przecież, że nasze dzieciątko żyje. Ma rączki, ma nóżki, ma serduszko. Kiedyś popatrzy na mnie z miłością… – wyjaśnia. Pani Iwona na razie czuje się dobrze. – Będę się leczyła – deklaruje jasno.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |