Znajomym gratulują pociechy ze ściśniętym sercem. I szepczą: „Panie, Ty wszystko wiesz”.
Kawa i dobre ciasto. Głośny śmiech. W gorące sobotnie popołudnie niezobowiązujące rozmowy o urlopach brzmią znajomo. Tylko czasem pada pytanie: „Jak efekty? Dalej chodzicie do tej lekarki?”. Potem rozmowa wraca na zwykłe tory. To spotkanie Duszpasterstwa Małżeństw Bezdzietnych.
Kiedy uczestniczą w Eucharystii czy rozmawiają między sobą, na pierwszy rzut oka nic nie zdradza, że mają powody do buntu przeciwko Bogu. Konkretnie jeden: brak dziecka. Czasem chcieliby wykrzyczeć: „Posyłasz je tam, gdzie nikt nie czeka, gdzie jest kolejnym problemem, a nie radością. Co złego Ci robimy? Za co nas tak karzesz?”.
Jako i my odpuszczamy
- Jest taki stereotyp: małżeństwo i zaraz dziecko – przyznaje s. Augustyna, boromeuszka, naprotechnolog i ginekolog z wieloletnim stażem w szpitalu w Rydułtowach. – Pojawia się presja tej standardowej sceny: obiad u teściowej i pytania o potomstwo, czy to już. Wtedy trudno jest się przyznać do problemu, bo automatycznie łączy się z etykietką „jesteśmy bezpłodni”. Młodzi zaczynają się wstydzić, milczeć, nawet sami przed sobą. Wtedy rodzinne porady, czasem dawane w dobrej wierze, są jak rozdrapywanie ran. Wiedzą o tym doskonale Katarzyna i Krzysztof Pajdowie z Siemianowic Śląskich. O dziecko starają się od trzech lat. – Słyszeliśmy: „Wszystko będzie dobrze, nie macie się czym martwić. Pojedziecie na urlop, wrócicie w trójkę”. A my wiedzieliśmy, że kolejny rok prób nie przynosi efektów. Wtedy te słowa bolały. Tak jak życzenia świąteczne, urodzinowe. Wiele nocy przepłakaliśmy z tego powodu – wspomina pani Katarzyna.
Przyczyny niemożności zajścia w ciążę są różne. Właściwie każda para to zupełnie inny przypadek – od typowych problemów zdrowotnych, po te zakorzenione w psychice. Od wielu lat głośno mówi się o tym, że problem bezdzietności staje się coraz poważniejszy. Pojawiają się głosy o zakwalifikowaniu go do chorób cywilizacyjnych. Wielu lekarzy nie radzi sobie z tą sytuacją. Bo kiedy brak dziecka da się wytłumaczyć chorobą, wiadomo, co i jak leczyć. A kiedy wyniki badań pokazują, że pozornie wszystko jest w porządku, wtedy pomoże tylko przekonanie, że to Bóg jest dawcą życia. Siostra Augustyna nieraz spotkała się z takim przypadkiem.
- Bardzo często w głowie dziewczyny tkwiła jakaś zasłyszana opinia, np. jej rodziny, że nie nadaje się na matkę. Ten bagaż został jej na całe życie. Mimo że potrafiła stworzyć szlachetny związek z mężem, zranienie nie pozwalało jej zajść w ciążę – opowiada boromeuszka. Dużo daje wtedy spotkanie z instruktorem naprotechnologii. – Najważniejsza jest wrażliwość instruktora. Trzeba czuć empatię do małżeństw – wyjaśnia Ewa Jurczyk, naprotechnolog z Mysłowic.
Bądź wola Twoja
- Pan Bóg wie od nas lepiej. To zrozumieliśmy właśnie dzięki modlitwie. Przez to, że borykamy się z tym problemem, odkrywamy, o ile bardziej możemy Mu służyć. Ile rzeczy więcej możemy zrobić. Czujemy, że Pan Bóg czegoś od nas oczekuje – zapewnia Katarzyna Pajda.
- Teraz nam jest łatwiej. Nasi przyjaciele nauczyli się, że ten temat jest drażliwy – dodaje Krzysztof Pajda. – Kiedyś bardzo mocno przeżywałem, gdy któraś z naszych znajomych par dzieliła się z nami informacją, że oczekuje potomstwa. Buntowałem się. Teraz to się zmieniło. Wiem, że to uczucie jest bezproduktywne, tylko zamyka moje serce na radość i działanie Bożej łaski.
Jednak nie zawsze państwo Pajdowie potrafili tak otwarcie mówić o swoim problemie. Dziś szczerze przyznają, że czuli się „dziećmi gorszego Boga”. Ze spotkań ze znajomymi wychodzili z płaczem, bo wszystkie tematy i tak spotykały się w jednym punkcie: dzieci. Wydawało im się, że świat ich opuścił. – Dopiero na ostatnich rekolekcjach w Krakowie zrozumiałam, że muszę wziąć swój krzyż i z nim iść przed siebie, choć chciałabym się go pozbyć na każdym kroku. Biskup Ryś zadał nam wtedy pytanie: „Jaki krzyż będziesz całować w Wielki Piątek?” i odpowiedział: „Swój. Nie Jezusowy, a swój”. Natomiast ks. Artur Ważny przedstawił nam na Drodze Krzyżowej opowieść o bambusie, który chciał służyć Bogu. Pan Bóg się na to zgodził i pociął drzewo, powiązał w różnych miejscach. Wszystko to sprawiało ból bambusowi, ale dzięki temu Bóg stworzył system nawadniający odległą ziemię, która w końcu po wielu latach się zazieleniła i wydała wielki plon. To były dla mnie słowa kluczowe. Postanowiłam, że nie mogę dalej siedzieć w swoim błocie żalu. Muszę z tego wyjść i działać dla innych – opowiada pani Katarzyna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |