Niewielu wie, że istnieją dwa rodzaje łuków. - Mój trener Ryszard Bukański powtarza, że łuki klasyczne to te, z których strzelał Robin Hood. Z łuku bloczkowego strzelał Rambo. Ja strzelam z łuku Robin Hooda – śmieje się Milena Olszewska, która wystartuje w Igrzyskach Paraolimpijskich w Londynie.
Milena Olszewska z Czarnkowa k. Piły jest niepełnosprawna od urodzenia. – Początkowo miałam obie nogi, ale prawa nie była prawidłowo wykształcona i często się łamała. Jej fragment nie rozwinął się jeszcze przed porodem – tłumaczy Milena. – Przez moją niepełnosprawność nie czułam się jednak nigdy gorzej. Mam wspaniałą rodzinę, która nie stosowała wobec mnie żadnych ochronek. Rodzice zawsze stawiali mi takie same wymagania jak rodzeństwu. Normalnie traktowana byłam także przez rówieśników. Często się słyszy, że niepełnosprawne dzieci są wyśmiewane, ale w Czarnkowie nie spotkałam się z czymś takim – kontynuuje. – Po wielu latach leczenia lekarze podjęli decyzję, że najlepszym rozwiązaniem w mojej sytuacji jest amputacja. Przed operacją byłam przerażona, w końcu miałam stracić część mojego ciała. Miałam wtedy 15 lat. Mimo obaw zgodziłam się, bo miało mi to ułatwić życie – wyjaśnia.
Strzał za strzałem
Nie dostała się na studia pedagogiczne do Poznania i postanowiła dalszą edukację rozpocząć na PWSZ w Gorzowie Wlkp. – Chciałam pracować z dziećmi niepełnosprawnymi. Na taką decyzję na pewno wpłynęły moje pobyty w szpitalach i styczność z wychowawcami, którzy wypełniali dzieciom czas wolny. Po prostu chciałam brać z nich przykład – tłumaczy. Milena pracuje w biurze Gorzowskiego Związku Sportu Niepełnosprawnych „Start”. – Nie pracuję w wyuczonym zawodzie, ale poprzez studia trafiłam do łucznictwa, a praca w gorzowskim „Starcie” pozwala mi łączyć pracę z pasją – uśmiecha się. – Na piątym roku studiów dowiedziałam się, że niepełnosprawna dwukrotna mistrzyni świata w łucznictwie Alicja Bukańska szuka młodej zawodniczki, której będzie mogła przekazać to, czego sama się nauczyła. W 2007 roku rozpoczęła się moja przygoda z łucznictwem.
Pierwszą trenerką Mileny była Małgorzata Knutowicz. – To ona podała mi pierwszy raz łuk do ręki i nauczyła mnie podstaw. To było niesamowite uczucie. Gdybym w tym momencie nie rozkochała się w łucznictwie, to pewnie nie strzelałabym do dnia dzisiejszego. To miłość od pierwszego strzału, choć wcześniej nigdy w życiu nie przeszła mi przez głowę myśl o tym, że będę łuczniczką – mówi z uśmiechem Milena. – Ten pierwszy zachwyt jest bardzo ważny, bo później przychodzą monotonne, codzienne treningi, pierwsze porażki, kryzysy. Codziennie przez ponad dwie godziny wykonuję strzał za strzałem, idę po strzały i znowu strzelam. Szczególnie na początku potrzeba wytrwałości, żeby przez to przebrnąć – dodaje. Aktualnie trenuje ją Ryszard Bukański, któremu Milena zawdzięcza obecną formę.
Potrzebny respekt
Początki nie były obiecujące, dlatego zachwyt łucznictwem okazał się bardzo pomocny. – Prawie każde zawody kończyły się wielkim płaczem, bo miałam w sobie tak wiele emocji przy startach, że nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Pamiętam pierwsze zawody na wyjeździe. Były to Halowe Mistrzostwa Polski w Kielcach. Nie mogłam poradzić sobie ze stresem, a łzy ciekły po cięciwie. Nie umiałam się wbić w tarczę – opowiada Milena. – Bardzo długo wydawało mi się, że miałam technikę w miarę opanowaną, ale strzelałam źle i byłam zawsze na szarym końcu. Nagle, z dnia na dzień, zaczęłam strzelać o kilka poziomów lepiej, niby technicznie robiłam to tak samo jak do tej pory, ale coś się zmieniło, może po prostu nabrałam pewności siebie i strzały zaczęły wpadać – dodaje. Sport to dobra szkoła. – Nauczyłam się pokory, bo to, że idzie mi dobrze, że zwyciężam, nie oznacza, że mogę zakończyć pracę, cały czas trenuję po to, by nie zatracić tego, czego się nauczyłam, i by wspinać się dalej. Jednak początek kariery pozwolił mi również oswoić się z porażkami, zrozumieć, że można je ponieść w każdej chwili i że z tym trzeba się liczyć – zapewnia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |