Zapowiedziany przez premiera program zdrowotny dla in vitro budzi poważne obawy dotyczące jakości prawa, czy wręcz psucia prawa - mówi KAI Ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier, znany prawnik i członek Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych.
Dodaje, że niebezpieczne jest wprowadzenie do polskiego prawa procedury, budzącej moralny sprzeciw, a czynione jest to z pominięciem najważniejszych organów ustawodawczych państwa.
A oto pełen tekst wywiadu:
Marcin Przeciszewski: Premier Rzeczypospolitej ogłosił, że procedura in vitro, nie regulowana dotąd w Polsce żadną ustawą, będzie jednak refundowana drogą odrębnego "programu zdrowotnego". Jak można ocenić taki pomysł?
Ks. prof. Franciszek Longchamps de Bérier: Pomysł wprowadzenia in vitro do polskiego prawa i finansowania tej procedury tylko przez wspólne działanie Pana Premiera z Ministrem Zdrowia to sugerowanie przyjęcia regulacji w tak ważnej kwestii tylnymi drzwiami. In vitro nie jest jakąkolwiek procedurą medyczną czy zwykłym zabiegiem. Dotyczy ludzkiego życia. W demokratycznym kraju każdy obywatel musi się zdziwić pomysłem nazwanym „szybką ścieżkę administracyjną, żeby przynajmniej opisać procedury”. Ma po tym nie być wątpliwości, podczas gdy zaczną się one piętrzyć jeszcze bardziej: zwłaszcza na płaszczyznach moralnej i prawnej.
Jeśli dobrze rozumiem, jest to w istocie rodzaj naginania prawa do aktualnego zapotrzebowania politycznego. Czy nie rodzi to obaw o rodzaj dewaluacji prawa?
- Zapowiedziany program zdrowotny dla in vitro budzi poważne zastrzeżenia, w tym obawy dotyczące jakości prawa, czy wręcz psucia prawa. Trudno mi w tej sprawie nie zabrać głosu, zwłaszcza że w kwietniu 2008 roku zostałem przez Pana Premiera powołany w skład Zespołu do Spraw Konwencji o prawach człowieka i biomedycynie. Ustawa o działalności leczniczej wymaga, aby to, czym jest „świadczenie zdrowotne” zostało konkretnie zdefiniowanie w akcie rangi ustawowej, a więc nie przez działanie samej władzy wykonawczej: premiera czy ministra. Musi to przejść przez parlament. Nie ma natomiast ustawy, która by definiowała in vitro jako świadczenie lecznicze. To podstawowa kwestia.
Chyba zresztą takie pomysły już się pojawiały, ale w imię szacunku dla prawa zostały odrzucone?
- Faktycznie, w pracach zespołu, powołanego przez Pana Premiera, mówiło się o istnieniu teoretycznej możliwości zajęcia się kwestią in vitro np. poprzez rozporządzenie ministra zdrowia. Ostrzegaliśmy przed podobnymi pomysłami i – na ile pamiętam – zapanowała zgoda, że podobna ścieżka byłaby niewskazana między innymi z uwagi na niską rangę takiego aktu. I raczej niepoważna – szczególnie w kontekście dyskusji o ratyfikacji międzynarodowej konwencji i możliwych uregulowaniach ustawowych. Nie tylko nie wypada, lecz i nie godzi się działać w tak fundamentalnej kwestii z pominięciem Sejmu i Senatu RP. Obecnie zapowiadane rozwiązanie to żadna nowość – w poprzedniej kadencji Sejmu, mówiło się o wprowadzeniu dla in vitro programu zdrowotnego. Wtedy ministrem zdrowia była pani Ewa Kopacz. I wówczas pomysł „załatwienia sprawy” tylnymi drzwiami na szczęście nie został zaakceptowany z wielu względów merytorycznych.
Co zatem jest potrzebne, aby można było wprowadzić jakiś nowy "program zdrowotny"? Czy zabiegi in vitro można uznać w ogóle za metodę "leczenia bezpłodności"?
- Zacznijmy od tego, że programy zdrowotne służą rozwiązywaniu problemu zdrowotnego i mają podstawy naukowe. Działania w nich podejmowane muszą być oceniane „jako skuteczne, bezpieczne i uzasadnione” i wedle ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej umożliwiać „w określonym terminie osiągnięcie założonych celów, polegających na wykrywaniu i zrealizowaniu określonych potrzeb zdrowotnych oraz poprawy stanu zdrowia określonej grupy świadczeniobiorców”. Tak na przykład dla dokonania szczepień. Wymaga się najpierw opracowania założeń, planu i uzasadnienia, jak w każdej pracy naukowej; a nadto zatwierdzenia, uznającego zasadność stosowania planowanych procedur dla rozwiązania problemu.
I tu pierwsze poważne zastrzeżenie: procedura in vitro nie leczy bezpłodności, lecz próbuje zaradzać jej skutkom. Nie posłuży więc poprawie stanu zdrowia. Nadto w jakim terminie się to ma stać? Ustawa mówi wyraźnie o określonym terminie dla realizacji programu, a nie dla zajścia w ciążę w pojedynczym, przypadku. Toteż naukowe i prawne uzasadnienie dla wprowadzania procedury in vitro programem zdrowotnym jest co najmniej wątłe. Nie rozwiązuje w żadnym razie samego, bolesnego przecież problemu bezpłodności. Zresztą w wielu przypadkach i ona pozostaje bezradna wobec skutków bezpłodności. Decydując się na podobny program zdrowotny będzie się więc balansować na krawędzi naukowej zasadności.