Magdalena Konieczek nie rozumie, dlaczego gdy urodziła martwe dziecko, nikt ze szpitala nie powiedział jej, jakie ma prawa, że może swoje potomstwo pochować. Teraz szuka kobiet, które przeszły to samo, co ona, żeby wspólnie domagać się prawa do żałoby. – Uważam, że to moja misja – mówi.
Kiedy w maju zaszła w ciążę, cieszyła się tak samo, jak podczas poprzednich czterech ciąż. Tak jak poprzednie, była ona chciana i planowana. Za kilka miesięcy Konieczkowie mieli zmienić mieszkanie na większe – żeby piątka dzieci miała odpowiednie warunki do rozwoju. Magdalena była w ósmym tygodniu ciąży, wrócili właśnie z wakacji, kiedy po raz pierwszy źle się poczuła. – Wtedy nie przeczuwałam, co mnie czeka – opowiada.
Czy jest pani gotowa?
Zadzwoniła do przyjaciółki z Warszawy, położnej. Poradziła, by skontaktować się ze szpitalem. W legnickim oddział ginekologiczny był akurat w remoncie, ale udało się zrobić USG. Lekarz powiedział, że nie wyczuł tętna płodu. Magda po raz pierwszy poważnie się zaniepokoiła. Pojechali z mężem do Złotoryi. Drugie USG i powtórka diagnozy – serce płodu milczy. Zaniepokojenie przeszło w strach. Zlecono dodatkowe badanie krwi, po którym miało być wiadome na pewno, co z dzieckiem. Od piątku do poniedziałku przeleżała w szpitalu, cierpiąc i czekając na wyniki. W poniedziałek lekarz zapytał ją, czy jest już gotowa do „zabiegu czyszczenia”. Nie była, czekała przecież na wyniki badań z krwi. Te przyszły dopiero we wtorek i sugerowały, że płód jest już nieżywy. Do bólu psychicznego coraz dotkliwiej dołączał się fizyczny. – Po raz pierwszy w życiu poprosiłam o leki przeciwbólowe – opowiada Magda.
Lekarz zapytał ją ponownie, czy jest gotowa na zabieg. Wysłała SMS-a do znajomej położnej z Warszawy. W końcu podpisała zgodę. Znieczulenie i... – To trwało trzy minuty. Nic nie bolało. Pielęgniarka pokazała to, co ze mnie wyjęli, i włożyła do plastikowego pojemnika. Większość takich płodów nie doczekuje się godnego pochówku. Zwykle takie plastikowe pojemniki lądują w szpitalnej zamrażarce, a później w piecu kotłowni. Dzieje się tak także dlatego, że rodzice zmarłych płodów nie starają się o ich pochówek. Przyczyny są różne – od niechęci do podejmowania takiego kroku, do niewiedzy, że mogą godnie pochować swoje dziecko. Tak właśnie postanowiła zrobić Magdalena.
Druk – czyli formalność
Kiedy wypisywano ją ze szpitala, poprosiła o zaświadczenie, które będzie jej potrzebne do urzędu stanu cywilnego. Chciała stamtąd mieć akt urodzenia dziecka. Uprzedzała o tym personel szpitala jeszcze przed zabiegiem. Wtedy powiedzieli – OK. Ale po zabiegu nie dali wszystkich niezbędnych dokumentów. Po konsultacjach z innymi pracownikami szpitala sekretarka przyniosła formularz zgłoszenia urodzenia dziecka. Ale ktoś wypełnił go tylko w połowie. – Wtedy nie wiedziałam, że wszystkie rubryki powinny być wypełnione przez personel szpitala. Nikt mi też nie powiedział, że jeśli chcę pochować swoje dziecko, to na załatwienie formalności mam tylko trzy dni – opowiada Magda.
Ze szpitalnym drukiem dotarła do legnickiego USC. Stąd odesłano ją do USC w Złotoryi. Tamtejsi urzędnicy odesłali Magdę z powrotem do szpitala, żeby tam uzupełniono wpisy w karcie. „Jak ja mam to uzupełnić?!” – zapytała ją pielęgniarka. – „I jaką płeć wpisać!?”. Nerwowo starała skonsultować się z lekarzem, ale ten nie odbierał komórki. Potem gdzieś zniknęła, po pół godzinie wróciła z wypełnionym do końca drukiem. Płeć wpisała na podstawie tego, co podała Magda. – Powiedziałam, że to był chłopczyk – mówi. Obowiązujące od 2001 r. rozporządzenie Ministra Zdrowia w sprawie karty zgonu i sposobu jej wypełniania stanowi, że szpital ma obowiązek wypełnić ją i wydać „dla dzieci przedwcześnie urodzonych, bez względu na czas trwania ciąży”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |