Życie pomalowane

Codzienność tylko z pozoru jest szara i nużąca. Nie trzeba pieniędzy, żeby ją ożywić, potrzeba czegoś więcej.

Komuna – zgrzebne czasy socrealizmu. Radość z byle czego: triumf zdobycia papieru toaletowego, meblościanki identycznej jak na całym osiedlu; buty relaks – hit sezonu i wczasy nad polskim morzem. Żałośnie, ale wtedy nikt tego nie widział, bo w braterskim bloku wschodnim wszędzie było podobnie, a gdzie było lepiej, nie wolno było wyjechać. Więc można tak było żyć. Aż do śmierci – w błogiej nieświadomości. Za wschodnią granicą było inaczej? Było gorzej. Tam Bóg naprawdę był zakazany, a komuniści byli szczerymi ideologami, a nie cwaniakami robiącymi karierę.

Otwarte oczy

Oboje, tak Igor, jak i Lena, w czasach przełomu stawali na progu dorosłego życia. Oboje utalentowani, pełni ideałów – wybrali szkoły artystyczne, żeby pokazywać światu, że jest piękny. Mimo wszystko. Niespokojne czasy upadku Związku Sowieckiego potraktowali jak jeszcze jedną przygodę życia.

Wtedy liczyła się dla nich bardziej paczka znajomych i najbliższa potańcówka, niż wielkie wskrzeszanie wolnej Ukrainy. – W szkole, do której poszedłem, myślałem najpierw o uczeniu się malarstwa, ale nauczyciel od rzeźby przekonał mnie, że w niej odnajdę się bardziej – wspomina Igor. A tysiąc kilometrów na wschód młoda, nieśmiała Lenka z dumą spełniała marzenia swego ojca i uczyła się przenoszenia serca i pamięci na płótno albo na papier spragniony akwareli czy ołówka.

Tysiąc kilometrów

Między zachodem a wschodem zionie przepaść. Bo zachód jest ostoją nacjonalizmu, a wschód jest prorosyjski. Tak przynajmniej każe myśleć stereotyp. – Kiedy na studiach we Lwowie poznałem Lenkę, ta na początku mówiła tylko po ukraińsku. Wiedziała, że rosyjski nie jest tu dobrze odbierany – wspomina Igor. – Ale potem, gdy coraz śmielej wtrącała rosyjski, na początku trochę mnie to irytowało, jednak miłość wyciszyła nerwy – uśmiecha się. – Ja, z Doniecka, odwiedziłam Lwów po raz pierwszy podczas szkolnej wycieczki – opowiada. – Miasto urzekło mnie od razu. Piękne, pełne harmonii i dostojeństwa. Więc kiedy szykowałam się na egzamin wstępny do Akademii Sztuk Pięknych, postanowiłam zrobić sobie jeszcze jedną wycieczkę. Nie wierzyłam, że się dostanę. Przecież jestem z Doniecka. Poza tym sama nie wiem, czy chciałam się dostać, bo to tyle kilometrów od domu. Ale gdy mnie przyjęli, zacisnęłam zęby i uwierzyłam, że to może mieć sens – wspomina.

Dusza odnaleziona

– Zepsuł nam się zamek w drzwiach do pokoju w akademiku. Trzeba było specjalnych narzędzi, żeby go naprawić. Na malarstwie nikt takich nie miał, ale ci z rzeźby mają takie skrzynki, a tam pełno tego, co potrzebowałyśmy – Lenka wraca do chwili spotkania z Igorem. – Dla nas te skrzynki to warsztat do twórczej pracy: instalacje, odlewy, szablony, stelaże potrzebują wiertarki, śrubokrętów, obcęgów czy kombinerek. Więc byłem taką akademikową złotą rączką – dopowiada Igor.

Miłość rodziła się powoli. Trzeba było przekonać nie tylko swoje serce do dziewczyny ze wschodu, ale ona musiała zjednać sobie także przyszłą teściową. Nie było to łatwe. Ostatecznie pomógł o. Antoni. Stary, cieszący się niezwykłym szacunkiem mnich bazyliański obrządku grekokatolickiego. Do odrodzonej Ukrainy przyjechał na fali powrotów duchownych w latach 90. ubiegłego wieku. Kościół greckokatolicki, jako ostoja tożsamości narodowej Ukraińców, był niszczony najpierw przez Stalina, a potem dobijany przez jego następców. Sam o. Antoni jeszcze przez kilka powojennych lat duszpasterzował w Żółkwi. Potem uciekł przed prześladowaniami do Argentyny, gdzie do dzisiaj żyje wielu Ukraińców.

– Na ojca trafiłem podczas spowiedzi – mówi Igor. – Potem przyprowadziłem do niego Lenkę. Miała 25 lat, gdy przyjmowała chrzest święty. Miała 25 lat, gdy jej świat otworzył się na kolory Ducha, na tęczę Bożego Przymierza, na blask Zmartwychwstania.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg