Odpowiedzialność do końca

Każdego roku wiele tysięcy par decyduje się na separację lub rozwód. Tymczasem o żonę i męża trzeba walczyć. To zadanie jest istotne zwłaszcza dla katolików. We Wrocławiu działa grupa, która pomaga przezwyciężać kryzysy.

Jest nadzieja

Darek poznał swoją żonę na spotkaniu u znajomego księdza w 1991 r. Młodzi pobrali się w 1994 r., a cztery lata później doczekali się pierwszego potomka. – Wszystko było bez pośpiechu, zaplanowane i przemyślane – zaznacza. Niestety, w miarę upływu lat coraz więcej czasu poświęcał pracy. Było to spowodowane m.in. niestabilnością finansową. – Zaniedbywałem żonę i to doprowadzało do małych zgrzytów. Nie było kłótni, nie było patologii czy nałogów, ale między nami zaczęło się coś psuć – dodaje. Darek wolał być poza domem niż z rodziną. Doszło do sytuacji, gdy małżonkowie ze sobą nie rozmawiali i nie przebywali. Jedynym wspólnym „punktem” było dziecko. Od samego początku trwania małżeństwa ani mąż, ani żona nie przywiązywali wagi do wspólnej modlitwy.

– Oboje jesteśmy wierzący, ale nie wypracowaliśmy w naszym związku zwyczaju powierzania naszej wspólnoty Bogu. Oczywiście uczestniczyliśmy w życiu Kościoła, ale bez większego zaangażowania – mówi Darek. Przypomina sobie również rozmowę, w której żona wyraziła poczucie rozdźwięku między życiem po katolicku a okazywaniem szacunku jej i rodzinie. – Miała rację. Nie potrafiłem tego zmienić i nie potrafiłem o tym z nią porozmawiać – dodaje z żalem. Mimo narastającego kryzysu Darek, w przeciwieństwie do żony, nigdy nie zaprzestał swoich praktyk religijnych. – Bardzo mi brakowało i brakuje wspólnego uczestnictwa we Mszy św. Spoglądam na inne rodziny obok mnie i trochę zazdroszczę. To paradoks, ale gdy przychodzi niedziela, dzień radości, dla mnie jest to czas trudny do zniesienia – tłumaczy. Jest w nim też rozgoryczenie ze względu na obustronną bierność w próbach ratowania małżeństwa. Taki stan trwał dłuższy czas.

Już podczas kryzysu na świecie pojawiło się drugie dziecko. Niestety, nie scaliło rodziny. Po przeprowadzce, gdy warunki lokalowe się poprawiły, małżonkowie zamieszkali w dwóch różnych pokojach. Relacje były coraz chłodniejsze, a para mieszkając razem, żyła jakby osobno, tworząc sztuczną granicę między sobą. – Ta „rozłąka” trwa od czterech lat, a formalnie jesteśmy po rozwodzie od dwóch – mówi Darek. Sytuacja jest jednak w pewien sposób niezwykła. Poza orzeczonym wyrokiem sądowym niewiele się zmieniło. Wszyscy ciągle żyją w jednym mieszkaniu, a co więcej – dzieci do tej pory nie wiedzą, że rodzice wedle prawa cywilnego nie są małżeństwem. Co się zatem zmieniło? – Paradoksalnie nasze relacje są... znacznie lepsze, niż były wcześniej. Częściej rozmawiamy, częściej uzgadniamy decyzje dotyczące dzieci i te domowe. Nie mamy rozdzielności majątkowej, więc w praktyce żyjemy dalej razem – mówi o tym niecodziennym przypadku Darek. Dodaje również, że cała rodzina spędza też więcej czasu wspólnie. Nie oznacza to jednak, że wszystko jest teraz dobrze. Darek coraz częściej myśli o tym, by spróbować scalić rozbite małżeństwo. – Chciałbym wzniecić po raz kolejny między nami ten ogień. Sakramentalnie zawsze będziemy mężem i żoną. Modlę się teraz o odwagę do podjęcia tego wyzwania. To nie jest dla mnie łatwe – wyznaje.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg