Paulina i Konrad Pikosowie pobrali się 70 lat temu. Nie licząc trzech lat wojny, kiedy mąż został siłą wcielony do Wehrmachtu, są ze sobą bez przerwy.
Przez pół roku jego nazwisko wisiało w Lublińcu na specjalnej liście. Zgłaszać mieli się wszyscy, którym mógł w czasach hitlerowskich wyrządzić jakąkolwiek szkodę. Nikt się nie zgłosił, dlatego został „zrehabilitowany” i pozwolono mu zostać w Polsce. – To pokazuje, jak skomplikowane były tu losy ludzi, jak łatwo można było kogoś skrzywdzić – mówi Konrad Pikos. Zakład prowadzili do 1951 roku, gdy został przejęty przez spółdzielnię. Nadal w nim pracowali, choć był już obcy kierownik, a oni z właścicieli stali się pracownikami.
Droga do Koszęcina
W Chorzowie pracowali jeszcze osiem lat. – Byliśmy szczęśliwi, że mamy pracę, że nadal możemy być razem. W tej samej kamienicy, gdzie mieścił się zakład, mieliśmy mieszkanie, żyło się ciężko, ale spokojnie – wspomina pani Paulina. W tym czasie rozpoczęli budowę domu w Koszęcinie, gdzie Konrad Pikos miał po rodzicach działkę. Wprowadzili się do niego w marcu 1959 roku, z zamiarem otwarcia na parterze zakładu fryzjerskiego. Nawet nie przypuszczali, ile będą mieli z tym problemów. – Tego świat nie widział, ilu ludzi rzucało nam kłody pod nogi – opowiada Paulina Pikos.
Chodziło o zakład fryzjerski, który mieścił się w koszęcińskiej spółdzielni rzemieślniczej, a którego pracownicy robili wszystko, by nie został otwarty. W ich sprawie urzędniczka z Lublińca pojechała nawet do Katowic, do prezesa Wojewódzkiej Izby Rzemieślniczej. Powiedziała mu, że jeśli nie udzieli zezwolenia, to oni pojadą ze swoją sprawą do Warszawy. To ostatecznie przekonało urzędnika. Otwarli zakład na parterze i zamieszkali w dwóch pokojach obok, potem przenieśli się na pięto. Tam mieszkają do dzisiaj. Zakład fryzjerski prowadzili do 1978 roku, gdy przeszli na emeryturę. Dziś nie ma po nim śladu, za to mieszkanie ich jedynej córki Beaty zyskało duży salon. Córka Pikosów nigdy nie chciała być fryzjerką, została położną.
Spotkanie Pauliny i Konrada 70 lat temu nie było miłością od pierwszego wejrzenia. – Ja wtedy nie zamierzałam szukać męża, zakładać rodziny. Życie potoczyło się jednak inaczej i niczego nie żałuję – mówi pani Paulina. Podkreśla, że dziś mówi się wszędzie tylko: „miłość, miłość, miłość…”. – Co z tego, jeśli zabraknie rozsądku, tolerancji i wyrozumiałości. Uważam, że bez tych rzeczy nawet największa miłość skończy się tak szybko, jak szybko się zaczęła – twierdzi. Nie może pogodzić się z tym, że dziś tak łatwo ludzie się rozwodzą. – Nie miałam łatwego życia. Czasy były ciężkie i ciężkie przychodziły problemy. Czy nie miałam powodów do rozwodu? Pewnie, że tak. Ale nigdy o tym nie myślałam, bo to rozwiązanie, z pozoru łatwe, nie jest wyjściem. Często jest początkiem o wiele większych problemów – podkreśla Paulina Pikos.
Każdej soboty są razem na Mszy. Aby zejść z piętra do samochodu, muszą pokonać kilkanaście schodów. – Rodzice nie chcą zamieszkać na parterze, choć tyle razy im to proponowałam. Mówią, że schody to dla nich dobra gimnastyka – żartuje córka Beata, która z mężem Emilem mieszka na parterze.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Na wzrost nowych przypadków zachorowalności na nowotwory duży wpływ ma starzenie się społeczeństwa.