Kiedy trafiła do domu dziecka, przyrzekła sobie, że jeśli kiedyś założy rodzinę, zrobi wszystko, by jej dzieci miały normalny dom. Okazało się jednak, że to nie takie proste. Gdyby nie akcja „Pomóż Dzieciom Przetrwać Zimę”, nic by z tych planów nie wyszło.
Takich historii Ewa Dados, pomysłodawczyni akcji, może opowiedzieć wiele. Gdy 21 lat temu zaczynała się pierwsza zbiórka, nikomu do głowy nie przyszło, że mała lokalna inicjatywa, która miała pomóc dzieciom z lubelskiej Starówki, przekształci się w wielką akcję ogólnopolską. – Ludzie mają w sobie pragnienie czynienia dobra. To nieprawda, że są obojętni na los drugiego człowieka. Nie zawsze mają pieniądze, by się nimi podzielić, ale mają czas, talenty, dobre chęci i wiele innych możliwości, by pomóc drugiemu. O to właśnie od początku w naszej akcji chodzi. Nie zbieramy pieniędzy, dzielimy się tym, co mamy – mówi Ewa Dados, dziennikarka Radia Lublin.
Przegląd szafy
Była zima. Zbliżało się Boże Narodzenie. W Radiu Lublin dziennikarka Ewa Dados prowadziła wieczorną audycję dla dzieci zwaną „Jaśkową dobranocką”, do której zapraszała maluchy ze Starego Miasta. Zawsze na gości czekały drożdżówki, które znikały w mgnieniu oka. Po jednym z programów do „cioci Ewy”, jak dzieci nazywały dziennikarkę, podszedł kilkuletni chłopiec i poprosił, żeby pomogła mu znaleźć pracę. – Pamiętam, jak bardzo mnie to ujęło, że Przemek nie prosił o pieniądze tylko o pracę, dzięki której będzie mógł pomóc swojej rodzinie – wspomina Ewa Dados. – Postanowiliśmy wtedy z kilkoma przyjaciółmi z radia odwiedzić rodzinę Przemka i przekonać się, czego im potrzeba.
W mieszkaniu, które mieściło się w jednej z kamienic na Starym Mieście, suszyły się pieluchy. Przemek kołysał w wózku młodszą siostrę, a z każdego kąta wyglądała bieda. Wtedy postanowiliśmy przejrzeć swoje szafy, wydobyć zabawki naszych dzieci, którymi już się nie bawiły i podzielić się tym, czym każdy mógł – opowiada dziennikarka. Szybko jednak okazało się, że takich rodzin jak Przemka na Starym Mieście i w ogóle w Lublinie, jest mnóstwo i przeglądanie szaf pracowników radia nie rozwiąże problemu. Wtedy to Ewa Dados postanowiła w pomoc włączyć radiowych słuchaczy, ogłaszając na antenie akcję „Pomóż dzieciom przetrwać zimę”.
Pomaganie wciąga
Tym, co wyróżniało tę akcję spośród innych, był fakt, że nie zbierano w niej pieniędzy. – Nasza pomoc skierowana była i jest dalej do dzieci, które przecież nie zarabiają. Dlatego zachęcaliśmy wszystkich, także najmłodszych, by podzielić się tym, co mamy. Dzieciaki mogły oddać część swoich zabawek innym dzieciom, podzielić się słodyczami, dorośli przeglądali garderobę całej rodziny i wybierali rzeczy, które były już niepotrzebne, firmy ofiarowały produkty żywnościowe, które można było rozdać potrzebującym. Szybko w naszym radiu zaczęło brakować miejsca, by składać dary – opowiada Ewa Dados. W kolejnych latach powstawało coraz więcej akcyjnych sztabów, czyli punktów, do których można było przynosić dary. Do akcji włączali się ludzie zarówno z dużych miast, jak i małych miejscowości. Rosły zastępy wolontariuszy, którzy chcieli robić coś dla innych. Zaczęto organizować koncerty, mecze, różnorakie pokazy, na które biletem wstępu był jakiś dar, przeważnie coś słodkiego, albo pluszowa zabawka.
– Pomaganie wciąga. Kilka lat temu moja koleżanka zaproponowała mi, bym pomogła jej w sztabie akcji „Pomóż dzieciom przetrwać zimę”, który organizowała w naszej szkole. Zgodziłam się. Od tamtej pory nie wyobrażam sobie, by mogło mnie tu nie być. Przychodzące do nas listy czy maile z prośbą o pomoc to zazwyczaj opowieści o trudnych ludzkich losach. W miarę naszych możliwości staramy się pomagać. Okazuje się potem, że nawet najmniejsza paczka ze słodyczami, wywołuje taką radość wśród obdarowywanych, że łza kręci się w oku. Choćby dla tych wzruszeń warto być wolontariuszem – mówi Kasia, wolontariuszka.
Każdy coś ma
Każdy coś ma, czym może podzielić się z innymi. Dziennikarze zaczęli dyżurować przy samochodach podczas ulicznej zbiórki, która stała się tradycją w akcji „Pomóż dzieciom przetrwać zimę”. Ludzie wiedzą, że samochód ze słoneczkiem to dobre miejsce, by przynieść coś dla innych. – Ta akcja przestała już być tylko akcją pomocy dla potrzebujących, ale stała się też lekcją wrażliwości. Dzieci uczyły się, że również mogą komuś pomóc, choć same nie zarabiają i nie mają pieniędzy. Kiedy w naszej szkole pierwszy raz powstał sztab akcji, dzieciaki przynosiły często swoje ulubione zabawki, mówiąc, że może ktoś inny bardziej potrzebuje pluszowego misia – opowiada Mariola Woźna, jedna z nauczycielek.
– Wzruszającą historią, którą zawsze przywołuję w pamięci, jest zdarzenie sprzed lat, kiedy akcja ruszała. Przyszedł do nas, do radia, tato z małą dziewczynką. Był bardzo skrępowany i z trudem udało się od niego wyciągnąć, że jest w bardzo trudnej sytuacji, nie ma pracy, żona jest w szpitalu, a córka nie ma butów na zimę. Akurat trochę wcześniej odebraliśmy w radiu telefon z jednego ze sklepów obuwniczych, że mogą ofiarować dziecięce kozaczki. Zaradziliśmy więc potrzebie, a dziewczynka oprócz butów otrzymała od nas kudłatego lwa, którego dla akcji oddała moja córka. Rok później, na jednym z charytatywnych koncertów, podeszła do mnie dziewczynka z pytaniem, czy ją pamiętam. Nie pamiętałam. Wtedy ona pokazała mi kudłatego lwa i powiedziała, że już go nie potrzebuje i chce przekazać innemu dziecku. Okazało się, że tato znalazł pracę, mama wyzdrowiała i cała rodzina chce teraz pomagać tym, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji – opowiada Ewa Dados.
Akcja z mocą
Wzruszające historie zdarzają się każdego roku. – Bo akcja ma niezwykłą moc – mówią wolontariusze. Tej mocy doświadczyła w ubiegłym roku Agnieszka i jej rodzina. – Któregoś razu odebrałam telefon w sztabie akcji i usłyszałam: „To ja, Agnieszka” – opowiada Ewa Dados. – W pierwszej chwili nie skojarzyłam, kto to, ale szybko okazało się, że to dziewczyna, którą przed kilkoma laty spotkałam w domu dziecka, rozwożąc dary zebrane w ramach akcji. Agnieszka jest już dorosła, ma swoją rodzinę, ale oboje z mężem są bez pracy, a dwoje małych dzieci ciągle choruje, bo dom, w którym mieszkają, nie ma ogrzewania.
Pojechaliśmy z wolontariuszami ją odwiedzić. Mieszkała pod Lublinem w starym drewnianym domu, który na oko groził zawaleniem. Zapytałam jej córeczkę o czym marzy. Usłyszałam wtedy: „Ciociu, ja chciałabym się wykąpać w wannie”. W domu nie było łazienki – rodzina myła się w misce. Opowiedzieliśmy jej historię na antenie radia, prosząc, by w ramach akcji „Pomóż dzieciom przetrwać zimę”, ktoś pomógł im, dosłownie, zimę przetrwać. Dosyć szybko zgłosiła się do nas pani, która zgodziła się, żeby Agnieszka z całą rodziną wprowadziła się do mieszkania w Lublinie, które ta pani miała po swoich rodzicach. Udało się też Agnieszce znaleźć pracę. W tym czasie, gdy rodzina „zimowała” w Lublinie, panowie myśliwi remontowali mały domek pod lasem. Udało się także zrobić łazienkę z wanną. Dziś rodzina powoli wychodzi na prostą – opowiada Ewa Dados.
Łzy wzruszenia
Od kilku lat akcja ma charakter ogólnopolski. Do głównego lubelskiego sztabu zgłaszają się chętni z najróżniejszych zakątków, począwszy od Szczecina, przez Łódź, Warszawę po Kraków czy Rzeszów, którzy chcą zorganizować zbiórki u siebie. W każdej, małej czy dużej, miejscowości są ludzie, którzy potrzebują pomocy i są tacy, którzy pomóc mogą. Sztab może założyć każdy, kto zgłosi się do Radia Lublin, każdy też może zostać wolontariuszem i pomagać zarówno przy zbieraniu darów, jak później przy ich segregacji i rozwożeniu. Każdy też może do sztabu zgłosić rodzinę, która potrzebuje pomocy. - Dary do potrzebujących trafią przed Bożym Narodzeniem. Współpracujemy z ośrodkami pomocy społecznej, ośrodkami pomocy rodzinie, Caritas, parafiami, domami dziecka. To oni podają nam adresy rodzin, którym trzeba by pomóc – wyjaśnia Ewa Dados.
Chwile dostarczenia paczki są najbardziej wzruszającymi momentami w całej akcji. – Pamiętam Huberta, jednego z wolontariuszy, który jeszcze w Wigilię był w sztabie. Zadzwoniła do nas wtedy jakaś starsza pani, by się pożalić, że dziś Wigilia, a ona nie ma nic w lodówce. Jest samotna i chora. Porozmawiałam z nią chwilę. Potem pomyślałam, że zostało nam trochę jedzenia i słodyczy, więc wyślę do niej Huberta z paczką. Pojechał. Kiedy pani otworzyła drzwi i zorientowała się, że ta paczka dla niej, rozpłakała się i powiedziała tylko: „Jezus prawdziwie się narodził”. Hubert wrócił do radia głęboko poruszony. Chciałam wysłać go już do domu, by przygotowywał się do wieczerzy, a on mi na to, że jeszcze chwilę posiedzi, bo może komuś jeszcze trzeba dziś pokazać, że jest Boże Narodzenie – opowiada Ewa Dados.
Wielka uliczna zbiórka w tym roku odbędzie się 1 grudnia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |