To opowieść o miłości: miłości do Boga, miłości małżeńskiej, a także miłości rodzicielskiej.
Wakacje z Bogiem
Radość z bycia rodzicem nie sprawia, że nie ma trudnych momentów, zmęczenia. Co roku jeżdżą więc latem na rodzinne dwutygodniowe rekolekcje, a zimą na tydzień do Koniakowa. Jest tam czas na formację, nabranie dystansu i na wypoczynek. – Właśnie tam okazało się, że wcale nie jesteśmy dużą rodziną. Pierwszy raz pojechaliśmy do Koniakowa, mając już troje dzieci, a tam akurat wtedy wszyscy mieli co najmniej czwórkę. Poczuliśmy się jak rodzina małodzietna, ale wkrótce okazało się, że dołączy do nas Oliwia. Widać Pan Bóg nas do tego przygotowywał – uśmiecha się Wojtek. Rodzice pilnują, żeby dzieci spędzały czas mądrze, jak najmniej przy komputerze czy przed telewizorem. Laurek, rysunków i różnych prac mają całe pudełka.
Dbając o wychowanie, rodzice nie zapominają o pielęgnowaniu relacji między sobą. Przeważnie są to chwile rozmowy przy wieczornej herbacie, gdy dzieci już śpią. Po dwudziestu latach małżeństwa nadal błyszczą im oczy, gdy na siebie patrzą. Widać ciepło, czułość i szacunek. Niespodzianki robią im też dzieci. W weekendy przeważnie maluchy budzą starsze rodzeństwo i rodziców. Czasem jednak wstają i cichutko rysują albo wspólnie przygotowują dla nich śniadanie. – Pamiętam, kiedy podczas studiów zamiast na weekend pojechałem w góry, na Czantorię, na narty. Jeździłem, póki nie brakło mi sił, ale potem siedziałem sam zmęczony na wyciągu, nie miałem z kim tej radości dzielić. Z rodziną jest ta frajda, satysfakcja, że nauczyłem je jeździć na rowerze, pływać, zjeżdżać na nartach – opowiada Wojtek.
Rodzina na wymiar
Przy takiej rodzinie czasu dla siebie jest mało, niełatwo też związać koniec z końcem. – My w dostatki nie opływamy, nie mamy supermieszkania czy ekstrasamochodu, ale mamy siebie – rodzinę, miłość dzieci, i to jest nasze bogactwo, którego nie kupi się za żadne pieniądze – mówi Renata. Dodaje, że powinno się mieć tyle dzieci, ile się zaplanowało plus jedno, i oni dostali od Boga czwarte. W tym momencie do pokoju wpadają ich pociechy i robią mały zamęt. – Znajomi trochę się dziwili, że chcieliśmy dużą rodzinę. Teraz będąc rodzicami jedynaka lub dwójki żałują, że nie mają jeszcze jednego dziecka. Inni, gdy u nas pojawił się Mateusz, a potem Oliwia, też zdecydowali się na kolejne dziecko. Wcześniej była w nich jakaś blokada, czy poradzą sobie finansowo, organizacyjnie – przyznaje Wojtek.
Skąd w nich tyle odwagi? – Z zaufania Bogu, bo nigdy nie wie się, jak długo będzie stała praca, czy z dnia na dzień nie straci się wszystkiego. Nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć – mówią. Wójcikowie wsparcia ze strony państwa nie odczuwają. Raczej pomaga rodzina – dziadek zawozi wnuka do szkoły muzycznej, babcia pomaga na działce. Kiedy trzeba, zostają z wnukami. Latem sami robią przetwory na chłodniejsze miesiące. Kiedy pani Renata wyciąga rodzinne albumy, wokół niej od razu zbiera się cała gromadka. – A to kto? A gdzie to było? A tu jest Piotruś w czapce policjanta – wołają raz po raz dzieci. – Tu jesteśmy nad morzem, to zdjęcie z chrztu Piotrusia… – opisuje mama. – Tata, a pokaż zdjęcie naszego igloo... i domku w ogrodzie – kolejne zdjęcia komentowane są okrzykami i śmiechem. To jedna z ulubionych chwil. – Jeśli małżonkowie budują więź opartą na radości z tego, że pojawiło się dziecko, okazują mu uczucia, szacunek, przekazują wartości, jakie sami wyznają, to rodzina wzrasta, niezależnie od tego, czy łączą ją więzy krwi – podsumowuje Barbara Słomian.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |