Jan Paweł II powiedział, że nie może i nie powinno być dzieci porzuconych. Ani dzieci bez rodziny, ani dzieci ulicy… Są ludzie, którzy żyją tymi słowami.
Na początku nowego roku wiele grup ma swoje spotkania opłatkowe, noworoczne. To czas, kiedy można się spotkać, porozmawiać, czasem omówić plany na najbliższe dni, miesiące, lata. Takie spotkanie organizuje również Stowarzyszenie Wspierania Działań Prorodzinnych „Forum Prorodzinne” i zaprasza na nie wychowawców, którzy prowadzą rodzinne domy dziecka na terenie Warmii i Mazur. – Forum Prorodzinne zajmuje się kreowaniem polityki prorodzinnej na terenie naszego województwa, współpracuje z samorządami, organizacjami, stowarzyszeniami. Organizujemy szkolenia, warsztaty, konferencje, konkursy literackie i plastyczne o tematyce prorodzinnej, od niedawna zajmujemy się organizowaniem Orszaku Trzech Króli. Opiekujemy się również rodzinnymi domami dziecka – mówi Aleksandra Drzazgowska, koordynatorka ds. rodzinnych domów dziecka z ramienia Forum Prorodzinnego.
Na Warmii i Mazurach działa obecnie 10 rodzinnych domów dziecka. Pierwszy z nich powstał w 1993 roku w Ełku – państwo Helena i Jerzy Ćwiekowie już od dwóch dekad opiekują się dziećmi. Usamodzielnili już 24 wychowanków. Zazwyczaj na prowadzenie rodzinnego domu dziecka decydują się małżeństwa z ponad 20-letnim stażem małżeńskim. Często mają swoje dzieci, ale rodzinne domy dziecka tworzą też małżeństwa bezdzietne lub rodziny adopcyjne. Na przykład w Ełku działa dom państwa Teresy i Ryszarda Górskich, którzy mają pięcioro własnych dzieci.
To nie biznes
W tej chwili w rodzinnych domach dziecka na terenie Warmii i Mazur wychowuje się 59 dzieci, przeważnie nastolatków. Tylko 14 ma poniżej 10 lat. W zależności od poszczególnych rodzin, w RDD przebywa od 4 do 9 wychowanków. – Niektórzy zarzucają, że rodziny biorą dzieci dla pieniędzy, a to wcale nie jest tak. To nie są duże pieniądze, a dzieci często są chore – trzeba z nimi jeździć po lekarzach, rehabilitantach. Rodziny otrzymują pieniądze na wychowanie dzieci, na utrzymanie domu, ale to nie jest w żaden sposób „biznes”, to bardzo ciężka praca. Przy małych dzieciach jest łatwiej, przy starszych trudniej – niektóre uda się naprowadzić na właściwą drogę, inne niestety mają już zbyt zniszczoną psychikę i idą w złą stronę – tłumaczy pani Drzazgowska. Rodziny starają się jak mogą, ale wychowanie rzeczywiście wymaga ogromu pracy – tylko nieliczne dzieci uczą się dobrze i bardzo dobrze, wychowanków najczęściej cechuje słaba motywacja do nauki.
Rodzinne domy dziecka to oczywiście nie tylko zapewnienie edukacji, to wychowywanie na pełny etat, dla obojga rodziców. Najczęściej jest tak, że „przypisany” do rodzinnego domu dziecka jest jeden rodzic, a drugi normalnie pracuje zawodowo. Ale przecież mamą i tatą jest się cały czas, a po powrocie z pracy często nie ma nawet chwili na odpoczynek. – Nasz dom od dawna jest pełen dzieci i gwaru codziennego. Mamy pięcioro dzieci biologicznych i ośmioro przybranych. Dużo nie znaczy źle – to nasze hasło życiowe – opowiadają Teresa i Ryszard Górscy, którzy prowadzą rodzinny dom dziecka w Ełku. – Potrafimy świetnie organizować czas codzienny i świąteczny. Każdy ma swoje zadania i zainteresowania. Każdy jest indywidualnością i właśnie w tej różnorodności jest siła i piękno. To wielkie wyzwanie życiowe staramy się wypełnić jak najlepiej. Tak liczna rodzina to przepiękny dar od Boga, którego dobroć i opiekę odczuwamy w naszym życiu.
Dzisiaj, gdy wspominamy te dziesięć lat ciężkiej i odpowiedzialnej pracy, zadajemy sobie pytanie: jak nam się to udało? Dziesięcioro dzieci (w tym pozostających jeszcze w domu troje biologicznych) wpatrzonych w nas i oczekujących serdeczności, miłych i ciepłych słów, przytulania na dobranoc, a ponadto zwykłych czynności: mycia, czesania, prowadzenia do przedszkola i nauczania pierwszych literek. Mamy prostą odpowiedź – to działanie Boga pozwoliło nam na tak wiele, to spotkanie wielu życzliwych ludzi pozwoliło na wychowanie dzieci według zasad i w duchu odpowiedzialności i szacunku dla drugiego człowieka – tłumaczą Górscy. Jak sami mówią, udało im się stworzyć duża rodzinę, gdzie każdy ma swoje miejsce. – Możemy śmiało powiedzieć, że pomimo tylu spraw i obowiązków jesteśmy szczęśliwi – zgodnie twierdzą Teresa i Ryszard.
Mama gdzieś tam jest
Rodzice, jak mogą, starają się zagospodarować wolny czas – dzieci jeżdżą konno, trenują judo, w RDD w Starych Juchach mają dużą bibliotekę domową i dzięki staraniom opiekunów wdrażają się do czytania książek. W większości przypadków dzieci z rodzinnych domów dziecka utrzymują kontakty ze swoimi rodzinami biologicznymi. – Do czynników utrudniających reintegrację rodziny opiekunowie zaliczają najczęściej alkoholizm rodziców, brak pracy, złe warunki socjalno-bytowe. Podkreślają również, że te kontakty nie zawsze są dla dzieci korzystne, a w przypadku porzucenia dziecka, molestowania czy znęcania się, powinny być podjęte próby znalezienia dla dziecka nowego środowiska rodzinnego – podkreśla Aleksandra Drzazgowska. – Jest bezsprzeczne, że jeżeli kontakt z rodzicami biologicznymi jest możliwy, należy go utrzymywać i robić wiele w tym kierunku. Człowiek bez korzeni, bez wiedzy na temat swoich bliskich usycha i traci poczucie własnej wartości, nawet jeżeli są to przykre sprawy – twierdzą jedni wychowawcy. Inni maja odmienne zdanie.
– W naszej ocenie kontakty z rodziną biologiczną wpływają na dzieci niekorzystnie. Dzieci żyją w dwóch światach, w tzw. rozkroku. Schodzą na złą drogę. Urlopy w rodzinnych, pijackich domach nie pozwalają im zapomnieć o tym, do jakiego świata należą – mówią. Każdy przypadek jest inny i wymaga indywidualnego podejścia. – Powierzone nam dzieci wstydzą się matki biologicznej i jednocześnie czują potrzebę, by była – nawet gdzieś daleko, gdzieś w marzeniach – opowiadają małżeństwa z rodzinnych domów dziecka. Te i inne problemy sprawiają, że rodzice ciągle muszą się uczyć i właśnie w tym pomaga im m.in. stowarzyszenie „Forum Prorodzinne”. – Organizujemy w ramach Warmińsko-Mazurskich Dni Rodziny szkolenia w maju oraz na przełomie grudnia i stycznia spotkania opłatkowe. Wówczas spotykamy się, zaczynamy oczywiście od Mszy św., ale opowiadamy też o swoich problemach, jak sobie z nimi radzimy i planujemy tematykę szkolenia na maj. Mamy podają propozycje, a my zapraszamy odpowiednich prelegentów – mówi Aleksandra Drzazgowska, koordynatorka ds. rodzinnych domów dziecka.
Na majowych szkoleniach pojawiają się tematy dotyczące np. wypalenia zawodowego opiekunów, sposobów na motywowanie dzieci do nauki czy obudzeniu w dorastających dzieciach ambicji, by nie powielali błędów swoich rodziców. Pojawiają się również kwestie pracy z dziećmi z syndromem DDA, z dziećmi z ADHD i wiele innych.
7 sukcesów i jedna porażka
Znakomitym podsumowaniem może być historia pewnej rodziny z Warmii (imiona zmienione). Zaczęło się w 2003 roku – dom przygotowany na przyjęcie czwórki dzieci, pokoiki pomalowane, udekorowane, wszędzie przytulanki, zabawki, w szafach pełno ubrań. Oczekiwanie, wyobrażenia, że będzie pięknie, tak jak w telewizji pokazują. – Przecież te dzieci potrzebują miłości, a my mamy jej w nadmiarze. Będziemy przytulali, rozpieszczali, mądrze wychowywali, a one będą to wszystko brały. Miało być cudownie – wspomina Ewa. Rzeczywistość jednak okazała się inna, nieprzewidywalna – jak dzieci, które przecież znali już z wizyt w Domu Dziecka. Już w pierwszym tygodniu rozkrzyczana czwórka dokonała niewyobrażalnych zniszczeń. Sprzęt elektroniczny, gadżety, porcelanowe dekoracje itp. Część udało się ukryć przed atakiem przybyszy, a ściany były brudne do wysokości skaczących nóżek i wyciągniętych rączek.
– To tylko rzeczy. Prawdziwą niespodzianką było zachowanie dzieci. Trzyletni Alex całymi godzinami powtarzał „ciemno” i kiwał się w pozycji leżącej. Nie wiedzieliśmy, że ma FAS, ADHD, zaburzenia emocji i słabe serce. Czteroletnia Pola nie pozwalała się dotknąć, krzyczała dniami i nocami. Nie chciała jeść, pić, a wszystkim lalkom powyrywała ręce, nogi i głowy. Nie wiedzieliśmy, że to dziecko ma bardzo mroczną przeszłość. Jak żołnierz dostępu do niej bronił jej brat, sześcioletni Kacper. Ostatni przybysz, czteroletni Kornel – chyba dzikie mustangi mają więcej pokory i spokoju niż on. Tego, co robił, nie da się opisać słowami – opowiada Ewa.
Mówi, że czasami była tak zmęczona i pełna obaw, że chciała zrezygnować. Ale razem z mężem brnęli dalej, czekali cierpliwie na dzień, w którym Pola, Kacper i Kornel pozwolą się przytulić. Kolejne lata to kolejne dzieci – mała Ania ze starszą siostrą Emi, która po wypadku nie mogła chodzić. Maleńki Oskar z mega ADHD. Dziś w ich domu jest ośmioro dzieci. – Emi nawet nie kuleje, jest artystką, maluje obrazy. Ania uczy się bardzo dobrze, jest wielokrotną stypendystką. Kornel chce być ornitologiem, a Alex spełnia się w sporcie. Rodzinny dom dziecka uratował te dzieci, prawie wszystkie. – Mamy siedem sukcesów i jedną porażkę. Nie udało się z Kacprem – mimo starań, pomocy pedagogów, psychologów, nauczycieli i licznych działań wybrał ulicę – przyznaje ze smutkiem Ewa. To prawda, nie zawsze się wszystko udaje, ale warto próbować dać dzieciom normalny dom.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |