Zanim popełnisz samobójstwo, zadzwoń - to hasło pierwszego na świecie telefonu zaufania.
Założył go anglikański pastor Chad Varah krótko po pogrzebie młodej dziewczyny, która targnęła się na swoje życie. Pierwsza rozmowa, jaką przeprowadził pastor, odbyła się 2 listopada 1953 r. w Londynie, w podziemiach kościoła St. Stephen Walbrook. Praca duchownego przyniosła efekty, w Londynie zmalała liczba samobójstw, a Varah za swoją działalność został nagrodzony przez królową Wielkiej Brytanii.
Idea służby każdemu, kto potrzebuje rozmowy, 17 lat temu dotarła także do Katowic, gdzie powstał pierwszy w Polsce całodobowy Katolicki Telefon Zaufania. Po co istnieje? By słuchać. Godzinę, dwie, trzy, więcej... – Ludzie działają na zasadzie orzecha. Mają jakiś problem, który jest schowany pod skorupą. My, słuchając, zadając pytania, mamy spowodować, że te skorupy zaczynają pękać i człowiek zaczyna dostrzegać problem – wyjaśnia ks. Adam, wieloletni wolontariusz, cytując Marię, założycielkę Katolickiego Telefonu Zaufania w Katowicach. Kapłani zwykle dyżurują w nocy – od godz. 22 do 6 rano. Ksiądz Adam był wolontariuszem 7–8 lat. – W tym czasie miałem chyba 5 dyżurów, kiedy nikt nie zadzwonił. Raz okazało się, że przyczyną był uszkodzony telefon... Zazwyczaj miałem tak, że ludzie dzwonili non stop. Do rana – wyjaśnia. Po dyżurze najczęściej odprawiał pierwszą Mszę św. Potem miał czas na to, by odespać. – Jeden z moich proboszczów sam kiedyś służył w telefonie, nie było więc dla niego problemem to, że wikarego nie było o 3 w nocy na probostwie – śmieje się.
Z jakimi problemami przychodziło mu się wówczas zmagać? Były one przeróżne. Ludzie prosili o modlitwę, np. o pomyślne zdanie egzaminu, czasem zadawali konkretne pytania związane z teologią, Pismem Świętym. Pytali o kwestie moralne. Innym razem chcieli tylko, by ich wysłuchać. Najwięcej telefonów jest w okresie jesienno-zimowym i zimowo-wiosennym, wówczas przede wszystkim dzwonią ludzie z depresjami. Zdarzają się także telefony od ludzi borykających się z myślami samobójczymi.
Ksiądz Adam tłumaczy, że dzwoniący bardzo często nie mówią wprost o swoim problemie, wyczuwają najpierw swojego odbiorcę, sprawdzają tembr głosu. Pytają o coś zupełnie innego, o życie i doświadczenie posługującego w telefonie. I dopiero gdy zdobędą zaufanie, mówią o myślach samobójczych. – Pytam wtedy o przyczynę. Poznaję smutek, żal, porażki, samotność, odrzucenie. Proponuję rozwiązanie, próbuję jakoś naprowadzić. Nie zadecyduję za człowieka, ale otwieram drzwi, by zobaczył perspektywę, poznał miejsca, gdzie możne szukać pomocy – wyjaśnia ksiądz wolontariusz. Zdarza się także, że ludzie, którym udało się pomóc, dzwonią z podziękowaniami. To wspólny sukces wolontariusza i potrzebującego. – Pamiętam taką rozmowę, trwała 3–4 godziny. Właściwie tylko słuchałem. Komunikowałem, że jestem. Nagle padło zdanie: „O, kurczę! Ja tego nie wiedziałam. Dziękuję, że mi to ksiądz powiedział”. I w tym momencie ta osoba się rozłączyła. Ktoś dał jej czas, a ona sama zrozumiała, z czym sobie nie radziła – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |