O klimacie w gimnazjach, strachu przed nastolatkami i podzielonej Polsce mówi Tomasz Terlikowski.
Ks. Roman Tomaszczuk: Dla wielu gimnazjaliści to młodzi spisani na straty. Pan lubi się z nimi spotykać?
Tomasz Terlikowski: Lubię się z nimi spotykać, bo to bardzo interesujący młodzi ludzie. Chociaż to wiek kompletnie „odleciany”, to jednak to także ostatni moment, żeby móc się z nastolatkami spotkać, zanim do końca nie rozłoży ich współczesna „kultura”. Oni są jeszcze autentyczni, bo nie zdążyli założyć tysięcy masek, które często już mają na twarzy licealiści. W związku z tym gimnazjaliści reagują dużo spontanicznej; chciałoby się powiedzieć: szczerzej.
Tak było w naszych szkołach?
– Tak było, choć za każdym razem była to inna grupa, o innej specyfice, innym klimacie dialogu.
W gimnazjach rozmawiał Pan o przyjaźni. Byłoby dobrze, żeby w uczniach zostało…
– ...przede wszystkim przekonanie, że bez zdolności do przebaczania nie można zbudować żadnej miłości, także tej w przyjaźni. Dlatego najpierw trzeba oczyścić stare więzy, by móc zadzierzgnąć nowe.
Boi się Pan czasu, kiedy Pana dzieci zaczną dorastać?
– Bardzo się boję. Łatwo jest mówić o nastolatkach, gdy ma się małe dzieci. Najbardziej boję się tego, co wyszło w pewnych badaniach. Zadano nastolatkom pytanie, jaka jest dla nich najgorsza kara. I co odpowiedziały?
Kościół?
– Nie. Zawsze myślałem, że jest to odebranie komputera czy telefonu, a odpowiedź najczęściej udzielana brzmiała: spędzić wieczór z rodzicami. Najbardziej się boję właśnie tego, że na skutek naszych błędów, braku czasu i niedodociągnięć wychowawczych nasze dzieci będą tak o nas myśleć. W czym tkwi problem? Nie w naszej samotności, bo potrafimy zagospodarować sobie wolny wieczór, ale w tym, że jeżeli tak będzie, to przez te uchylone drzwi niechęci do nas wejdzie wszystko inne.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |