Maria myślała o separacji i rozwodzie… I wtedy, przez internet, spotkała się ze słowem „Sychar”. To było światełko w tunelu.
Wojciech i Maria pobrali się 19 lat temu. Mają dwoje dzieci: 15-letnią Kingę i 9-letniego Karola. Po ślubie przez 10 lat mieszkali w Krakowie. – Było wesoło i na luzie – wspomina Wojciech. Podobne wrażenie i wspomnienia ma Maria. Najbardziej ten czas zapamiętała jednak Kinga. – Ona wspomina te lata jako najpiękniejsze w życiu. Bo wtedy widziała, jak się kochamy. Wojtek dużo pracował, ale jak już był w domu, to cały czas poświęcał nam. Zabierając nas na spacer, chciał się zawsze pochwalić, jakie piękne kobiety ma obok siebie. Pierwsze dwa lata to było wzajemne sprawdzanie siebie, „docieranie”. Ale później było naprawdę super – mówi Maria.
Wylew
Kryzys w naszym małżeństwie zaczął się wraz z chorobą Wojtka. Dostał wylewu do obu półkul. Lekarz powiedział, że nie powinien żyć, a jeśli już, to całkowicie sparaliżowany. Udało mu się jednak z tego wyjść. Cudem. Usłyszałam jednak, że z dawnym Wojtkiem będę musiała się pożegnać, że choroba go zmieniła i teraz on jest zupełnie innym facetem. Nie mogłam sobie tego wyobrazić. I nie mogłam się z tym pogodzić. Wojtek przed wylewem i Wojtek po wylewie to byli różni ludzie – opowiada Maria.
Wojciech nic nie pamięta z czasu choroby. Potem pojawiła się jakaś złość, że jest w takim stanie, że nie może pracować, że po schodach na 2 piętro wchodzi 45 minut. Za kierownicę wsiada po ponad roku. – Musiałem wykonać wielką pracę, żeby móc funkcjonować. Nie miałem prawa do pracy, ale przez ZUS zostałem „uzdrowiony”. Zrzucałem winę na Marysię. Poczucie winy spiętrzało wszystko. Kryzys się pogłębiał.
Rzuciłem się w końcu w wir pracy, bo zdrowie mi na to pozwalało. Zająłem się prowadzeniem bardzo dużego obiektu hotelowego, ponad 100 miejsc, spotkania nawet na kilkaset osób. Zarządzałem całością hotelu, ale to była praca 24 godziny na dobę, 365 dni w roku. W domu praktycznie mnie nie było – mówi.
Wszystko inaczej
Kryzys coraz bardziej się pogłębiał. – Różnice między nami były we wszystkim: w sposobie myślenia, mówienia… Dawniej wszystko robiliśmy wspólnie. Ja myślę, że on chciał udowodnić, że może zwalczyć chorobę… ale przestaliśmy siadać razem, rozmawiać… Zaczęły się kłótnie, coraz częstsze i gwałtowniejsze. Nie było dnia bez kłótni. Nie mogliśmy wręcz na siebie patrzeć. Syn przychodził do nas i próbował nas godzić, ale my tego nie zauważaliśmy, w ogóle dzieci zeszły na dalszy plan. A jednocześnie na zewnątrz, gdy przychodzili krewni, znajomi, wydawaliśmy się bardzo udanym małżeństwem. Nikt nie przypuszczał, że żyjemy w takim kryzysie. W końcu postanowiłam coś z tym zrobić, to znaczy najpierw separacja, a potem rozwód – opowiada Maria.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.