– To, co robię, jest służbą Bogu. Chcę być narzędziem w Jego ręku – przekonuje Marta Sawicka, która od 34 lat prowadzi w swoim mieszkaniu kuchnię dla ubogich.
Choć cieszy się, że ktoś tę działalność docenił, nie nagrody są dla niej najważniejsze. – Mnie chodzi tylko o Jezusa. Widzę Go w każdym przychodzącym do mojego domu człowieku. Czasem, gdy jest już późno i nie mam siły podejść do drzwi, myślę, że to przecież On tam stoi i czeka. Głodny, zziębnięty, spragniony, chory. Jak mogłabym Mu nie otworzyć?! – mówi Miłosierna Samarytanka Roku 2013, która ten zaszczytny tytuł w 10. edycji plebiscytu, organizowanego przez Wolontariat św. Eliasza, otrzymała w kategorii osób „niezwiązanych ze służbą zdrowia ani żadną organizacją charytatywną, lecz mimo to z potrzeby serca służących potrzebującym”.
To Boże dzieło
Kuchnia, czyli „ciepłe miejsce na mapie zimnego życia miasta” powstało... przez przypadek. Albo raczej, bo Bóg tak chciał. – Moja nieżyjąca już siostra Teresa (zmarła w 2010 r.) wiele lat temu, w mroźny zimowy dzień, spotkała na ulicy znajomą. Ta ponad 80-letnia kobieta miała złamaną rękę i w menażce niosła obiad z pobliskiej stołówki. Siostra najpierw zaproponowała, że pomoże jej zanieść posiłek do domu. Później, że codziennie będzie nosić jej obiady. W końcu postanowiła, że będzie jej gotować – opowiada pani Marta. Niebawem liczba osób potrzebujących posiłku zaczęła się powiększać, a dla sióstr Sawickich było oczywiste, że nikogo głodnym nie zostawią. Gotowały więc dla ok. 40 osób (a pewnej srogiej zimy nawet dla 170!), a żeby poradzić sobie finansowo, sprzedawały pamiątki po rodzicach, biżuterię, obrazy. Opiekowały się też 5 starszymi kobietami, które znały od dziecka, i którym obiecały, że nie oddadzą ich do domu opieki. Wzięły je do swojego domu. Jedna z nich, 90-letnia staruszka, każdego dnia prosiła o Komunię św. i spowiedź.
– Początkowo jeździłyśmy z nią na Mszę o godz. 18 do dominikanów. Gdy zachorowała, przeor zgodził się, że w niedzielę bracia będą przyjeżdżać do nas. Przyjeżdżali więc, przyglądali się temu, co robimy, a że z finansami było coraz bardziej krucho, zaproponowali, że przed klasztorem zorganizują kwestę – opowiada M. Sawicka. Na jednej kweście się nie skończyło. – Ona trwa do dziś, co kwartał. Bez wsparcia wielu dobrych ludzi nie byłabym w stanie prowadzić kuchni. W kościele dominikanów jest też wystawiona puszka. Datki z niej dostaję co niedzielę. To pozwala na bieżącą działalność, ale żeby poradzić sobie ze wszystkimi opłatami, pożyczam. Długi spłacam po kwestach i wychodzę na zero – tłumaczy samarytanka i szybko dodaje, że kuchnia to tak naprawdę Boże dzieło. Że to wszystko jest Jego wolą i że bez Jego błogosławieństwa nic by się nie udało. – Kuchnia od początku była dla Teresy pretekstem do czegoś ważniejszego. Zauważyła, że przychodzą do nas osoby, które są daleko od Boga, mają poplątane życie. Postanowiła modlić się za nie, a ta modlitwa przybliżała ich do Boga. Było dużo nawróceń, uzdrowień. Ja to kontynuuję i wiem, że Bóg może uczynić wiele, jeśli tylko ludzie ufnie Go proszą – zapewnia.
Dziennie w kuchni pani Marty wydawanych jest obecnie 60 porcji zupy i chleba oraz 20 porcji drugiego dania dla ciężko chorych osób. Dodatkowo niektórzy dostają tylko produkty, o które proszą, i z których sami gotują sobie posiłek. – Oni wszyscy to moi goście, częstuję ich tym, co gotuję dla siebie... – uśmiecha się skromnie i zapewnia, że kuchnia będzie działać, póki starczy jej sił, czyli póki Bóg będzie chciał. Bo ze zdrowiem u pani Marty najlepiej nie jest, więc (oprócz pań, które pomagają gotować) przydałby się ktoś, kto kiedyś przejmie kierowanie kuchnią.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |