Kiedy mama powiedziała, że już czas, zbuntowałam się. Jeszcze za wcześnie, wszystko może się zmienić, zdarzy się cud.
Mam zgodzić się na śmierć?!
Oznajmienie zakończenia leczenia i propozycja wypisania skierowania do hospicjum brzmi jak wyrok śmierci. – Mam przyjaciółkę, która wcześniej straciła rodziców, ale w czasie ich choroby rodzina była pod opieką hospicjum. To było wiele lat przed chorobą mojej mamy – opowiada Beata Skwara. – I ona wtedy opisywała mi, jak wiele zawdzięcza ludziom pracującym w tej instytucji, lekarzom, pielęgniarkom, wolontariuszom. Powiedziała mi: „Wiesz, to są anioły. Byli przy mnie, gdy najbardziej tego potrzebowałam”. I ja o tym pamiętałam. Ale kiedy moja mama powiedziała sama, że teraz jest czas na hospicjum, mocno się buntowałam. Że jeszcze za wcześnie, że przecież wszystko może się zmienić, być może zdarzy się cud...
Do tej decyzji trzeba dojrzeć, wewnętrznie zgodzić się na taki ruch. Ale i tak, choć się na to zgodziłam, nadal się buntowałam.... Jak to?! Mam się przygotowywać na śmierć mamy? Ludzie w hospicjum znają ten bunt. Jest normalną reakcją na wiadomość, że trzeba nastawić się na pożegnanie z ukochaną osobą. Złość, gniew, wyparcie. Czasem ten żal jest tak silny, że trzeba znaleźć kogoś, na kim wyładuje się swój ból, kogo oskarży się o zadawanie go. I nieraz pada na pielęgniarkę hospicyjną, lekarkę, wolontariuszkę. A pracownicy hospicjum biorą na siebie te „wyładowania”. Bo rozumieją, że gdzieś trzeba dać im ujście. Za wszelką cenę trzeba chronić przed nimi chorego. – Często idąc do mamy, płakałam – opowiada Beata. – Ale kiedy dochodziłam do drzwi, brałam głęboki wdech, puder na zaryczany nos, uśmiech do lustra i dopiero wchodziłam do pokoju. Mama widziała mnie pogodną i taką powinna widzieć. Kiedy zbliża się koniec W hospicjum pracują psycholodzy, na miejscu jest kapelan. – Dla mamy było to niezwykle ważne, że otrzymywała sakramenty, choć w pewnym momencie przestała mówić, więc nie mogła się spowiadać – wyznaje Katarzyna. – My z moim ojcem znaleźliśmy oparcie w osobach z hospicjum św. Franciszka.
Był taki moment, kiedy zmęczenie całą sytuacją nie pozwalało mi już normalnie funkcjonować, prowadzić swojego domu, opiekować się nie tylko mamą, ale i własnymi dziećmi. Wtedy panie zaproponowały, że tak wszystko zorganizują, żebym mogła wyjechać z synami na kilkunastodniowy obóz wakacyjny. Codziennie przychodziły do rodziców, zajmowały się mamą, domem, wspierały ojca. Mogłam złapać oddech. Miałam siły na dalsze tygodnie... Kiedy przychodzi czas na ostatni moment, zwykle lekarze, pielęgniarki hospicyjne są w pobliżu. – Nie wiem, skąd ona to wiedziała, ale na kilka dni wcześniej Magda Mańka delikatnie zwróciła mi uwagę, że zbliża się koniec – mówi Beata. – Nie myliła się... – Pani doktor zauważyła, że stan męża się pogarsza – potwierdza swoją historię pani Danuta. – Dzięki temu byłyśmy bardziej czujne i byłyśmy bliżej niego... Katarzyna i Beata zostały dokładnie poinstruowane, co robić w momencie odchodzenia matki, gdzie udać się po śmierci, jakie formalności załatwić. – To było bardzo trudne, ale dzięki temu nie błądziłam we mgle – przyznaje Kasia. – Kiedy mama zmarła, natychmiast przyjechała do nas doktor Mańka – opowiada Beata. – Zadbała, żebyśmy z tatą nie pogrążyli się w rozpaczy, kazała nam coś zjeść, odpocząć. Przyjechał ks. Benedykt, kapelan hospicjum św. Franciszka. Modlił się z nami, potem celebrował Mszę pogrzebową. Nie zostaliśmy sami do końca...
Osierocone rodziny często potrzebują czasu, by wrócić z powrotem do hospicjum. Wszystko kojarzy im się tam z najboleśniejszym okresem życia. – Dopiero po kilku miesiącach zadzwoniłam do Renaty – mówi Beata. – A ona powiedziała: „Zastanawiałam się, kiedy zadzwonisz. Wiedziałam, że wrócisz”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |