Napisałam: „W związku z operacją mojego syna będę nieobecna przez okres taki a taki”. I jakoś tak z automatu dodałam: „Proszę o modlitwę za moje dziecko”. A potem pomyślałam: „Nie no, chyba przesadziłaś, to jest urząd, a nie jakiś znajomy”.
Obietnica Pana Jezusa
W lutym Mianowscy dostali list z Centrum Zdrowia Dziecka z informacją, że 25 marca mają przyjechać do Warszawy. Dzień później ich syna miała czekać operacja rekonstrukcji szyi pęcherza. Od niej zależeć miało to, czy Pawełek będzie czuł potrzebę skorzystania z toalety, czy do końca życia będzie cewnikowany.
– Gdy dostaliśmy ten list, byłam sparaliżowana strachem. Mówiłam: „Jak to, Panie Boże, już?! Przecież to miało być po kanonizacji”. Akurat skończyłam którąś tam nowennę pompejańską, przyszedł list i zaczęłam kolejną. Uruchomiła się we mnie taka wajcha: „Muszę walczyć o moje dziecko”. Wiedziałam, że ratunku szukać mogę jedynie w modlitwie. Gdzie tylko mogłam, z kimkolwiek nie rozmawiałam – czy to był stary znajomy, czy moje koleżanki z liceum, czy klienci męża – prosiłam o modlitwę – wspomina mama Pawełka. Przez internet zamówiła także Mszę św. w Pompejach. Jakieś dwa dni przed operacją otrzymała mejla z informacją, że Eucharystia odbędzie się... 25 marca o 11.30.
– Przychodzi ten dzień, ta godzina, a my przekraczamy próg Centrum Zdrowia Dziecka – mówi Beata.
Operacja miała odbyć się dzień później. Wychodząc ze szpitalnej kaplicy, Mianowscy spotkali dawnych szpitalnych znajomych – dziewczynkę, która 2 czy 3 lata temu umierała na raka mózgu, i jej rodziców. –Wtedy byliśmy już w Domowym Kościele, w intencji dziecka uruchomiliśmy lawinę modlitewną. Rok temu Łukasz, tata Hani, zadzwonił do męża z informacją, że córeczka jest zdrowa – wspomina Beata. Tym razem znajomi do Warszawy przyjechali tylko na kontrolne badania. – Gdy ich zobaczyłam, pomyślałam: „Panie Boże, czemu teraz pokazujesz mi uzdrowioną Hanię?”. Przed operacją mówiłam do Boga: „Na każdym kroku powtarzasz: »Twoja wiara Cię uzdrowiła«” i codziennie prosiłam Go: „Daj mi silną wiarę, a wtedy Paweł będzie zdrowy”. Dla mnie była to nauka zawierzenia Bogu, że On tak pokieruje, że będzie dobrze – wspomina Beata. – Stanęliśmy przed prawdą. Wcześniej mówiliśmy: „Za rok, dwa, trzy będzie operacja”. Wierzyliśmy, mieliśmy spokój, ale teraz naszą wiarę czekała próba – dodaje Piotrek.
Dwa dni przed wyjazdem do Warszawy Pawełek przyszedł do mamy i powiedział: „Wiesz, mamo, a mi Pan Jezus powiedział, że w Warszawie nie będzie mnie bolało i że On będzie się o mnie troszczył”. – Ja na to: „Tak, Pawełku? To super!”. Pomyślałam, że może dostanie jakieś dobre środki przeciwbólowe, bo po wcześniejszych operacjach strasznie cierpiał – wspomina Beata.
– W Warszawie był w nas niesamowity spokój. Czułam modlitwę wszystkich ludzi. Dosłownie pół godziny przed operacją pani prof. Baka [operować miał ktoś inny – przyp. aut.] powiedziała: „Chciałabym go sobie jeszcze raz dokładnie pooglądać”. Zaczęła przyciskać mu brzuszek i mówi: „Drodzy państwo, na chwilę obecną tutaj nie jest potrzebna żadna operacja. Proszę ćwiczyć jego »wysikiwanie się«. Widzimy się najwcześniej za rok”. Skierowali nas do endokrynologa, teraz przez niego Pawełek jest prowadzony.
– Bóg dał nam o wiele więcej niż prosiliśmy, na operację pojechaliśmy szczęśliwi, a wróciliśmy dwukrotnie szczęśliwi – wspomina Piotrek. – Po stokroć szczęśliwi – poprawia Beata. – A w naszym środowisku teraz takie teksty lecą: „Możecie się modlić, Mianowscy zwolnili świętych” – śmieje się jej mąż.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |