Na pierwszy rzut oka dom taki jak inne. Biały w szeregu podobnych na lubelskim osiedlu. Tak miało być. Wszystko po to, by dać dzieciom szansę doświadczyć normalności, której w ich życiu zabrakło.
Pochodzi z Brazylii. W Lublinie mieszka 12 lat. Gdyby kiedyś jej ktoś powiedział, że trafi do naszego kraju, nie uwierzyłaby. – Pan Bóg potrafi zaskakiwać – przyznaje siostra Łucja, dziś przełożona Zgromadzenia Sióstr Służebnic Wynagrodzicielek NSJ, które w Lublinie mają swój jedyny w Polsce klasztor. – Kiedy poznałam siostry, pomyślałam sobie: „Ty mnie, Panie Boże, prowadź” – opowiada.
– Spodobało mi się to, że łączą życie kontemplacyjne z pomaganiem najsłabszym. Jako młoda dziewczyna nie rozumiałam dobrze charyzmatu zgromadzenia. Chciałam iść za Jezusem, który mówił: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z najmniejszych, Mnieście uczynili” – dodaje. Dopiero czas i doświadczenie pracy z ubogimi, słabymi i opuszczonymi pozwolił jej dogłębnie zrozumieć, jak bardzo musi być poranione serce Jezusa przez ludzi.
– Dlatego każda z sióstr w naszym zgromadzeniu stara się wynagradzać Panu cierpienia – wyjaśnia siostra. Adoracja, rozważanie Męki Pańskiej i ofiarowanie drobnych spraw obok opieki nad potrzebującymi są codziennością sióstr wynagrodzicielek. – Patrząc na historie dzieci, które do nas trafiają, czuję się nieustannie przynaglona, by wynagradzać Jezusowi krzywdy. Kiedy zdarza się wstawać w nocy co godzina, by przytulić czy uspokoić któreś płaczące dziecko, nie narzekam. Ofiaruję to jako wynagrodzenie krzywd, jakich te dzieci doświadczyły – mówi siostra Łucja.
Małe wielkie kroki
Kiedy trafiła do nich zaniedbana ośmiomiesięczna dziewczynka, nie załamywały rąk. Zaczęło się od okazywania jej wielkiej miłości i troski. Jednocześnie trwała rehabilitacja. – Martwiłyśmy się o nią. Dziecko początkowo było jakby wyłączone ze świata. Było mu obojętne, kto je bierze na ręce, nie płakało. Leżało cichutko, jakby nie chciało nikomu przeszkadzać. W rodzinnym domu nikt się o nie nie troszczył. Możemy sobie tylko wyobrażać, co się tam działo, że takie maleństwo swoim zachowaniem starało się być niezauważalne. W końcu zostało odebrane rodzicom i trafiło do nas. Czas robił swoje. Codzienna troska, przytulanie, zabawa. Tak jak powinno być w każdym domu. Kiedy po pewnym czasie dziewczynka usiadła, czułyśmy się, jakby udało się nam zwyciężyć w maratonie. Dziś biega, śmieje się, zaczyna mówić – opowiada siostra Łucja.
Pod opieką sióstr zostają dzieci, które z różnych przyczyn nie mogą zostać w swoim rodzinnym domu. Zazwyczaj ich rodziny uwikłane są w różnego rodzaju patologie i nie są w stanie zapewnić dzieciom opieki. – To są bardzo trudne i bolesne historie. Najczęściej rodzice piją alkohol, czasami są upośledzeni, czasami trafiają do więzienia. Niektóre mamy zostawiają swoje dzieci po urodzeniu w szpitalu, w innych przypadkach do rodzin wkracza kurator i zapada decyzja o zabraniu dzieci. Wtedy trafiają do nas – relacjonuje zakonnica. Tak było w przypadku innej podopiecznej. Kiedy dziewczynka trafiła do sióstr, co noc budziła się z krzykiem, który przemieniał się niemal w histerię. – Jej przejmujący krzyk stawiał na nogi cały dom. Dowiedziałyśmy się w końcu od pani kurator, która miała pieczę nad jej rodziną, że dziecko było w nocy przywiązywane do łóżka. Przypuszczalnie stąd nocne koszmary. Dzięki pomocy psychologa i gorącej modlitwie dziś jest już trochę lepiej. Mamy nadzieję, że czas pozwoli jej zapomnieć, a Jezus uleczy te rany – dzielą się siostry.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |