Nie włamują się do mieszkań, żeby umieścić „pluskwę” w żyrandolu. Nie robią mikrofilmów wykradzionych dokumentów. Tropią to, co utrwaliła pamięć osadników ziemi słupskiej. I dokumentują.
Praca w terenie
Po zdobyciu wiedzy młodzi chwycili za mikrofony i ruszyli w teren. Wytypowali bohaterów nagrań, przeprowadzili z nimi rozmowy, zdobyli zdjęcia i dokumenty potwierdzające autentyczność zdarzeń. W taki sposób zrealizowali „Słupskie Archiwum Pamięci” – zapis dźwiękowy wspomnień osadników Ziem Zachodnich. – Pomogliśmy licealistom przygotować się do tego – powiedziała Aleksandra Karmelita, koordynatorka merytoryczna projektu. – Skonstruowaliśmy razem kwestionariusz pytań, które mogli zadać rozmówcom. Niektórzy uczniowie pozytywnie zaskoczyli mnie tym, w jaki sposób wchodzili w dialog z nieznanym człowiekiem, jak zadawali pytania spoza kwestionariusza, chcąc się dowiedzieć czegoś więcej. Przy okazji nawiązywały się nowe więzi – jedna z uczennic pomagała potem jednej z informatorek uporządkować jej rodzinne archiwum.
Beata Kasprzycka uczy się hotelarstwa. Gdyby nie zaproszenie kolegi pasjonującego się historią, nie wiedziałaby nawet, że taki projekt istnieje. – To był przypadek – mówi zadowolona z tego, że miała szansę wziąć w nim udział. – Zawodowy dziennikarz polecił nam, żebyśmy przygotowali plan wywiadu: od czego zacząć, jakie zadać pytania. Nie zdawałam sobie sprawy, ile trzeba się przy tym natrudzić. Kiedy już poszłam na rozmowę z panem Romualdem Krasowskim, początkowo korzystałam z planu, ale w trakcie spotkania pytania nasuwały się same. Może nadaję się do tej pracy…
I poszli do szkół
Zebrane opowieści – niekompletne, pełne emocji, a zarazem jakby przeżyte wczoraj – dokumentaliści umieścili na stronie internetowej www.detektywihistorii.mbp.slupsk.pl. I wtedy ruszyli do szkół. – Jest upał, gorąco – kontynuuje żywą lekcję pani Helena – weszłam na salę szpitalną i widzę leżącego Tadzia: jego piękne falowane włosy i długi, chorobliwie wychudzony nos. Płakać mi się chce, taki jest spocony, żółty jak cytryna, z kompresem na oczach. Staję przy nim, a on rozpoznaje mnie: „Haluś, Halinko – mówi – jesteś…”. Łapie mnie za ręce, całuje po nich. „Wywożą mnie do Moskwy – dodaje – jeśli nie dostaniesz na dniach listu, to znaczy, że nie żyję, bo jeśli przeżyję, napiszę na pewno”. Wiedziałam, że to już nasze ostatnie spotkanie.
Lekcja historii się kończy. Ale nie dla Beaty Kasprzyckiej. – Pierwsze, co zrobiłam po spotkaniu, to poszłam do mojej babci i zapytałam, jak to było, że trafiła po wojnie właśnie tutaj. Pamiętam, że tego dnia siedziałyśmy i długo rozmawiałyśmy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |