Adwent to czas, w którym dziecko puka do drzwi. Różnie bywa z oczekiwaniem na nie.
Renata nie spodziewała się, że tak szybko stanie się matką. – Nie byłam na to przygotowana – przyznaje. Agnieszka i Bartek Juszczykowie marzyli o dziecku od początku swojego ślubu. Czekali na nie aż dziewięć lat. – Urodzi się już wkrótce – cieszą się oboje. Paradoksalnie zarówno Renacie, jak i Agnieszce oraz Bartkowi pomogło przejść przez trudne chwile zawierzenie Bogu.
Niespodziewany skarb
Dziecko pojawiło się w życiu Renaty niespodziewanie. Co gorsza, na jego urodziny nie zgodził się ojciec, który namawiał dziewczynę do aborcji. W sumie została sama, bo przyjaciele odwrócili się od niej, mówiąc, że „sama sobie jest winna”. Nie mogła wrócić do domu, bo nie było warunków, by zamieszkała w nim młoda matka z dzieckiem. Ratunek przyniosła siostra, która pomogła znaleźć schronienie w Domu Samotnej Matki w Tarnowie. Z domu wyniosła religijne wychowanie. – Rodzice nauczyli nas modlić się, prowadzili nas do kościoła, tato czytał i wyjaśniał Biblię. Czuwała nade mną znajoma siostra służebniczka. Niestety, popełniłam błąd – przyznaje Renata.
Czas w Domu Samotnej Matki okazał się drogą do Boga, zawierzenia Mu i wdzięczności za dziecko. – Przede wszystkim dlatego, że doświadczyłam Jego obecności dzięki bezinteresownej miłości sióstr, a przecież to obcy ludzie. Siostry we wszystkim mnie wspierały, dawały dobre rady, a przede wszystkim słuchały i pomagały też widzieć moje życie w perspektywie wiary. Co więcej, w Domu Samotnej Matki mieszka Jezus, bo jest tu kaplica. Mieszkanie pod jednym dachem z Jezusem, modlitwa – to również dawało mi poczucie bezpieczeństwa i nadziei, że po urodzinach Uli będzie lepiej – opowiada Renata. Dziewczyna powoli staje na nogi. Właśnie zdobyła certyfikat z języka angielskiego, zrobiła policealne studium. Myśli o przyszłej pracy. Robi to dla Uli.
Modlitwa i lekarze
Dla Renaty „adwent” już się zakończył. W jego atmosferze żyją Agnieszka i Bartek Juszczykowie. Wzięli ślub w 2005 roku. Miesiąc po zaczęli wspólnie modlić się za swoje przyszłe dzieci. Po około dwóch latach uświadomili sobie, że jest problem, bo dziecko powinno się już pojawić w ich życiu. Tymczasem go nie było. – Nie od razu myśleliśmy, jak poważny to problem. Nasza droga była jednak trochę niestandardowa. W pierwszym etapie owszem, „chodziliśmy po lekarzach”, ale później, kiedy zaczęłam szukać zmiany w moim życiu zawodowym, spotkałam się z naprotechnologią i zaczęłam się nią coraz bardziej interesować. Rozeznaliśmy, że to jest droga i mojej ścieżki zawodowej, i możliwość zaradzenia niepłodności – opowiada Agnieszka.
Siła adoracji
Najpierw przeszli etap obserwacji, który trwał pół roku. Potem wizyty u lekarza naprotechnologa i siedmioletni w sumie okres diagnozowania, leczenia i oczekiwania... – Doszliśmy jednak do momentu, kiedy wydawało się, że wszystko od strony medycznej zostało zrobione, a dziecka dalej nie było – mówi Bartek. Jak podkreślają, Pan Bóg prowadził ich różnymi drogami. Zaczęli jeździć na spotkania duszpasterstwa niepłodnych małżeństw, które działa w Krakowie u nazaretanek. Były dni skupienia, rekolekcje. – Należymy też do Domowego Kościoła i diakonii życia. Nasz adwent był też czasem kłótni z Panem Bogiem, układania sobie wszystkiego przed Najświętszym Sakramentem, czasem godzenia się z naszą sytuacją, że biologicznymi rodzicami nigdy nie będziemy, czasem rozeznawania, czy naszą drogą nie jest adopcja. Podczas jednej z adoracji poczułam jakąś pewność, że jednak będziemy mieć swoje dziecko – wspomina Agnieszka.
Jesteśmy rodzicami
Kilka miesięcy temu poczęli dziecko. – Jesteśmy rodzicami i nikt nam tego nie odbierze. To bardzo radosna, podnosząca myśl. Zrobiliśmy test ciążowy dwa razy. Potem była radość, wdzięczność Panu Bogu, że dał nam tyle czekać. To też było umocnienie naszego małżeństwa. Pan Bóg jest wierny swojemu słowu, my mamy problem z cierpliwością, z zawierzeniem się Jemu – mówi Agnieszka. – Rodzimy w styczniu. Dalej czekamy, ale zupełnie inaczej, bo teraz pojawiają się pytania o zdrowie dziecka, jego rozwój – cieszy się Bartek. Dla siebie i dziecka musieli wiele zmienić. A dyscyplina w obserwacji, przyjmowaniu leków, w zmienianiu nawyków, także żywieniowych, była konieczna. – Wyszło nam to jednak na plus – śmieje się Bartek. W ciągu dziewięciu lat nigdy nie przeżyli totalnego załamania. – Zawierzyliśmy siebie Bogu – podkreślają oboje. W ten sposób stali się znakiem nadziei dla innych „adwentowych” małżeństw.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |