Rockowania są dobre. Tak dobre, jak tylko śpiewanie Dobrej Nowiny przez radosną gromadę dzieciaków i ich rodziców. Bo kolędowanie na rockową nutę to więcej niż śpiew.
Piątkowy wieczór, salka w domu weselnym pod Warszawą. Ten dom weselny, aktualne miejsce prób, to prawdziwy dar. Jakże przecież trudno znaleźć (niekomercyjnie) odpowiednie miejsce, by spotkać się całym – wciąż rozrastającym się – zespołem. Jakże trudno wygospodarować też czas, by w końcu wspólnie przećwiczyć wszystkie kolędy. Każdy ma swoje sprawy i zajęcia: rodzice – pracę. Dzieci – szkoły: podstawowe, gimnazjum, liceum oraz (niektóre z nich) szkoły muzyczne... Wyjątkowy to czas, wyjątkowy wieczór. Poważna próba wszystkich jednocześnie. Dzieciaki – śpiewaki, dzieciaki – instrumentaliści, dorośli jednocześnie. Ci ostatni albo śpiewają, albo też i grają. Albo po prostu ogarniają, zaganiają, dopingują do pracy ponad trzydzieścioro dzieci.
Najmłodsze mają lat 3. Najstarsze – 16. A żeby utrzymać towarzystwo w jakim takim spokoju i dyscyplinie, trzeba nieźle nagimnastykować się i naobiecywać: choćby dobre ciacho na deser, które upiekła któraś z mam... Wyjątkowy to czas adwentowego przygotowania. By w końcu, gdy przyjdzie odpowiednia pora, w całości, z podziałem na głosy, z wstawkami instrumentalnymi, i ze szczerym uśmiechem na (czasem szczerbatych) buziach, zabrzmiały kolędy. W aranżacjach nieco mocniejszych od tradycyjnych. Trochę tu popu, trochę rocka. Z klasą i umiarem.
Od domu...
Zaczęło się z sześć lat temu. Od wspólnych, wielorodzinnych i wielodzietnych, świątecznych spotkań. Rodziny Krześniaków, Krypiaków i Suchorabów (koligacje rodzinne są bardzo bliskie, ale biorąc pod uwagę liczbę dzieci – postronnym wydają się mocno skomplikowane), w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, po prostu wspólnie śpiewały kolędy. Siostry, bracia, kuzyni, chrzestni i chrześniacy, dzieci mniejsze i większe. Kilkadziesiąt osób spotykało się w domu Krypiaków (mają pianino), by śpiewać kolędy znane, mniej znane czy też tradycyjne pastorałki. A potem nawet kolędy autorskie: z własnymi słowami i melodią. Z biegiem lat ten rodzinny punkt obchodzenia świąt Bożego Narodzenia stał się dla wszystkich punktem nieodzownym. Po prostu nie obyło się w święta bez wspólnego śpiewania. I nie byłoby może w tym nic wyjątkowego, bo ostatecznie wiele rodzin kolęduje. Jednak z roku na rok – do kolędników przyłączali się kolejni i kolejni: znajomi i przyjaciele. Z czystymi (w miarę) głosami, kolejnymi instrumentami i kolędniczą fantazją.
A że wszystkie kolędujące rodziny były duże i wielodzietnie rozwojowe, wraz z pojawiającymi się na świecie nowymi dziećmi gromada kolędników też się rozrastała. Aż w końcu, gdy repertuar kolędniczo-rodzinny zaczynał przybierać profesjonalne kształty, ktoś nieśmiało rzucił: – A może warto pokazać nasze kolędy światu? I od słowa do słowa, od pomysłu i nutki do chóralnego wykonania, po raz pierwszy zespół rodzinno-przyjacielski, o wdzięcznej nazwie... Ę-dur, w jednej z warszawskich parafii, dał prawdziwy koncert. Koncert na tak zwanych piecykach, bez odsłuchów, na „żywca”... Dlaczego jednak nazwali się imieniem nieistniejącej, choć zapewne radosnej, tonacji? – Z przekory trochę, trochę z żartu. Taka tonacja nie istnieje, a my śpiewamy i gramy. I w dodatku, wraz z doświadczeniem i włożoną pracą, coraz lepiej to wychodzi – śmieje się współtwórca zespołu Piotr Krześniak. Z czasem do Ę-durów, dołączył profesjonalny akustyk, pojawiły się odsłuchy, a podczas występów każda sekcja (wokalna, instrumentalna) ma swoje mikrofony. –Wśród nas nie ma profesjonalnych muzyków.
Uczyliśmy się muzykowania niemal od zera – opowiada Krześniak. Osobiście nie gra na żadnym instrumencie. Śpiewa jak umie. Ale organizuje prace zespołu oraz społecznie nim zarządza. Za to w Ę-durze śpiewają i grają prawie wszystkie jego córki. Czyli pięć z sześciu. – Formalnie nazywamy się Ę-dur, ale i tak jesteśmy bardziej znani jako Rockolędy. Ten nasz projekt kolędowo-świąteczny, jest dla nas najważniejszy. Na nim się skupiamy – opowiada Piotr. – To z nim wyszliśmy do szerszego odbiorcy. W tym roku wydajemy pierwszą kolędową płytę – dodaje.
... do Orszaku
Jeden koncert, drugi, trzeci. O Ę-durze śpiewającym rockolędy, robiło się coraz głośniej. I rytmiczniej. Trzy lata temu, po raz pierwszy zespół zaśpiewał na warszawskim Orszaku Trzech Króli. A rok temu... – To było naprawdę wyjątkowe – opowiada Piotr Krześniak. – Śpiewaliśmy przed 20-tysięczną publicznością – uczestnikami Orszaku. Wcześniej występowaliśmy sporadycznie, i przed znacznie mniejszą widownią. A mimo to dzieciaki spisały się znakomicie. Śpiewały i grały na wielkiej scenie bez stresu, za to z wielką radością. Próba grudniowa roku 2014. Przed Bożym Narodzeniem trzeba ćwiczyć najwięcej. W jasnej (weselnej) sali, małe Krypiaki, Krześniaki, Suchoraby, a także rodziny Ostrowskich, Borowców, Sieluków, Rylskich, Janke, Łepkowskich i Pękackich. Czyli dalsza rodzina i przyjaciele.
Trwają ostatnie próby instrumentów. Brzdąkają gitary klasyczne i akustyczne, a Filip Krypiak (chrześniak Piotra Krześniaka) podgrywa na basie. Filip, najstarszy z dziewiątki dzieci państwa Krypiaków, podaje też minigitarkę trzyletniemu bratu, Stasiowi. A niech dzieciak muzyką przesiąknie... Obok dziewczęta dostrajają flety poprzeczne. Mały Karolek Ostrowski szykuje trąbkę, a Tomasz Krypiak, ojciec dziewięciorga dzieci, rozgrzewa palce do skrzypiec. Wiadomo – przykład dzieciom w kolędowaniu dać musi! I daje: kilkuletnia córka Tereska taszczy ze sobą wielki bęben. I jeszcze puzoniści: schowani za filarem, czynią ostatnie próby.
Jak najciszej na puzonie się da. Jak najciszej... W końcu dzieciaki mniejsze, śpiewające, siadają na podłodze, w dużym kole. Instrumentaliści stają obok. Rozpoczyna się próba: „Do szopy, hej pasterze”. Ciekawa aranżacja, melodia nieco zmodyfikowana, ale mimo „ostrzejszego” brzmienia, słucha się jej dobrze: ciepło, kolędowo, rodzinnie i tak że... aż się chce wspólnie zanucić. Mały Staś, przymknął oczy, przytupuje na dwa, i gra. Gra bez wytchnienia. Mimo że gitarę trzyma... do góry nogami.
A światu – Dobrą Nowinę
Teraz „Gdy śliczna Panna”. W dość szybkim tempie. Może nawet i za szybko, może ciut za ostro. Ale maluchom się podoba. Podrygują wszystkie. – Odważni jesteśmy, to prawda – przytakuje Piotr Krześniak. – Robimy własne aranże. Próbujemy okiełznać dwie rzeczywistości: tradycję i... młodość. A młodość, ta nastoletnia szczególnie, czasem się i wygłupia, miny robi. Czasem i pokłóci o to, kto więcej zaśpiewa, kto dostanie solówkę. Ale przecież: „Kiedy Maryja była nastolatką, nie było łatwo, nie było łatwo! Powiedział jej Anioł: Ty będziesz matką! Nie było łatwo, nie było łatwo!” – śpiewają współczesne nastolatki z Ę-dur kolędę napisaną specjalnie dla nich. „A miłość wszystko może! A miłość wszystko może! Nie bój się. Nie lękaj się!”. Więc i (zbuntowane) nastolatki, po takich słowach, jakby potulniejsze. Bo więcej rozumieją...
– My jesteśmy z dziećmi, dzieci z nami. To jest nasz sposób na spędzanie wspólnego czasu, na kolędowe porozumienie międzypokoleniowe. Ale również – na działanie prosto z serca, dla innych – mówi Piotr Krześniak. I dodaje: – Tak: dawać prawdziwą Radość. Za darmo. To najważniejsze. Więc rockowania na wychowanie z takimi rockolędami naprawdę są pomyślne...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |