O macierzyństwie duchowym i… fizycznym sióstr zakonnych z dyrektorką największego w Polsce Domu Samotnej Matki, s. Magdaleną Krawczyk rozmawia Agata Puścikowska
Sama wymyśliłaś akcję „Przytul mamę”?
Piarowca nie zatrudniamy. (śmiech) Pomógł znajomy redaktor. Ta akcja miała być skromna. Chodziło o to, by dziewczyny nie czuły się podczas Bożego Narodzenia samotne. Przy wigilijnym stole konfrontują się z poczuciem osamotnienia, odrzucenia. Chciałam, by ludzie dobrej woli napisali do nich listy z zapewnieniem o modlitwie, ze słowami wsparcia. Prosiłam, by – jeśli mogą – przysłali też drobne prezenty dzieciom. Szukałam jednego „anioła” dla jednej matki. Dzięki mediom i portalom społecznościowym każda mama otrzymała po 2–3 listy.
Matki w ciąży lub z małymi dziećmi przychodzą czasem, nic nie mając?
Tak bywa. Niedawno przyszła tak Asia – zapłakana, bo błądziła po Łodzi, przemoczona, bo lało. I w ciąży zaawansowanej. Wcześniej tułała się tydzień po klatkach schodowych, w parku. Przeszła swoje… U nas powoli dochodzi do siebie. Zmienia się, czuje się bezpieczna. Niedługo nawet ma pójść na swoje – dostanie mieszkanie socjalne. Mam nadzieję, że sobie poradzi.
Pomagacie w usamodzielnianiu?
Tak. Na ile możemy. Staramy się dziewczyny wyposażyć w podstawowe sprzęty. Ale co ważniejsze, uczymy zaradności, dbania o higienę, o dziecko. Potem, gdy odwiedzamy je w mieszkaniach socjalnych, widzimy, że mają często identycznie ustawione sprzęty, jak miały w swoich pokojach tu, u nas. Bo to był jedyny dobry wzorzec, który widziały w życiu.
Kim są dziewczyny?
Starsze to kobiety po przejściach. Niewłaściwy mężczyzna, przemoc, nałogi. Młodsze zazwyczaj pochodzą z trudnych środowisk. Ale bywa i tak, że po prostu zaniedbane przez „normalne” rodziny, niekochane, próbowały znaleźć miłość i akceptację. A potem „z brzuchem” nikt ich nie chciał. I trafiają do nas. Bywa tak na przykład, że matka i ojciec są po rozwodzie, w nowych „szczęśliwych” związkach. A dziewczyna jest niepotrzebna nikomu. Potem, gdy zachodzi w ciążę, zostaje wyrzucona na bruk. Niedawno miałyśmy podobną historię. Przyjęłyśmy nastolatkę w ciąży mimo braku miejsc. Nadliczbowo. Miasto nie będzie więc jej utrzymywać.
Wbrew materialnej logice opiekujecie się też matką, która… umiera.
Tak. Ta mama przyszła do nas z dwójką dzieci. Jej mąż to przemocowiec, mieszkali w melinie. U nas powoli zaczęła odzyskiwać wiarę w siebie. Nawróciła się, zmieniła. Potem zachorowała na raka... Dziś choroba rozwinęła się tak, że nie ma dla niej ratunku. Nie wyobrażam sobie, by ją oddać do hospicjum. I mimo że jej pobyt u nas może nie być już finansowany przez miasto (nie należą się pieniądze, bo dziećmi zajmuje się rodzina zastępcza), będziemy robić wszystko, by chora mogła zostać u nas do końca.
Czasem trzeba powiedzieć kobiecie: „Musisz odejść za karę”?
Ale to nie jest wtedy kara, lecz konsekwencja. Gdy dziewczyny tu przychodzą, decydują się na pewne warunki. Podpisują kontrakty i wiedzą, czego im nie wolno. Jeśli któraś łamie zasady notorycznie, rujnuje to życie całego domu. Wiele można tolerować, uczyć, tłumaczyć. Ale są sytuacje, gdy trzeba powiedzieć kategorycznie „stop”. Dla dobra samej kobiety, jej dziecka, ale także i innych matek. Jeśli na przykład w testach wychodzi, że zaćpała, natomiast ona sama kłamie, że nie – takiego zachowania tolerować nie wolno.
Kiedy dziewczyny „odchodzą na swoje”? W wielu domach samotnych matek kobiety mają z góry określony czas pobytu.
Chcemy, by odchodziły, gdy będą gotowe. Psychicznie, emocjonalnie. Niedługo wyprowadzi się od nas mama z trójką maluszków. Widzimy, jak się stara: wstaje rano, prowadzi dzieci do żłobka, przedszkola, potem ciężko pracuje. Wiem, że po wyjściu od nas będzie sobie mądrze radzić. Bardzo cieszy, gdy dziewczyny, które odchodzą, potem nas odwiedzają. Wracają jak do… domu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |