O masakrze piłą mechaniczną, dzieciorobach i zmarszczkach, które dodają uroku, z Małgorzatą Terlikowską rozmawia Szymon Babuchowski.
Oprócz lęku przed dzieckiem jest też chyba naturalny lęk o dziecko?
Jasne, że boimy się, czy nasze dziecko będzie zdrowe, czy zapewnimy mu wszystko, co powinniśmy zapewnić. Tym bardziej że w nas, rodzicach wychowywanych w czasach PRL-u, jest taka tęsknota, by dać dzieciom to, czego myśmy nie mieli. Ale z drugiej strony dręczenie się na zapas też do niczego dobrego nie prowadzi. To Pan Bóg ma plan na nasze życie. Trzeba Mu zaufać, że skoro dał nam dzieci, to zatroszczy się też o to, żebyśmy mogli je wychować. Że nie zostaną same. Przyznam, że w naszym domu to ja jestem tą, która ciągle się boi, natomiast mój mąż wyznaje zasadę, że facet ma te lęki w kobiecie rozwiewać.
Udaje mu się to?
Pracuje nad tym nieprzerwanie od siedemnastu lat. (śmiech)
A w wychowywaniu dzieci dzielicie się Państwo rolami?
Gramy do jednej bramki. Mamy wspólną wizję, którą realizujemy. Natomiast, oczywiście, są pewne obszary, za które odpowiada mój mąż, i takie, za które odpowiadam ja. Mąż dba np. o kwestię modlitwy i religijności. Badania wykazują, że tam, gdzie jest religijny ojciec, dzieci dużo częściej dziedziczą wiarę niż w przypadku, gdy religijna jest tylko matka.
Więc mąż pilnuje, żeby była modlitwa, wspólny Różaniec. On też wozi dzieci do szkoły, ja odprowadzam syna do przedszkola. Popołudniami Tomasz, kiedy tylko może, stara się spędzać czas z dziećmi, żeby powariowały, powchodziły na tatę, poskakały po nim. To on chodzi z nimi na hulajnogi, na rowery, czyta im, opowiada o historii. Mama za to jest bardziej „domowa”: ugotuje, upiecze, przytuli, ukoi…
Bardzo tradycyjne role. Dzisiaj świat zaciera różnice między tym, co męskie, a tym, co kobiece...
No tak, ten świat w ogóle wariuje. Od początku dzieci karmione są przekazem, że to, co jest dobre, wartościowe – robi tata. Program „Równościowe przedszkola”, o którym głośno było w zeszłym roku, miał obalać stereotypowe role kobiety i mężczyzny już wśród cztero- czy pięciolatków. To, co zwykle robi mężczyzna, przedstawia się jako coś fascynującego, a to, co kobieta – jako coś nudnego. Dziewczynki są więc przekonywane, że nie muszą być delikatne, wrażliwe, a w przyszłości powinny wykonywać zawody typowo męskie, np. zostać „kierowczyniami”. Próbuje się z nas, kobiet, zrobić takich facetów w spódnicy: wojowniczych, odważnych, nakierowanych na cel. Mamy odrzucić to, co jest naszą specyfiką: że jesteśmy opiekuńcze, wrażliwe, nastawione na relacje.
Może dlatego, że – jak twierdzą nurty feministyczne – kobieta była przez wieki tłamszona?
Betty Friedan, autorka „Mistyki kobiecości”, twierdziła, że kobiety gnuśnieją w domu. Przedstawiała małżeństwo jako obóz koncentracyjny, z którego trzeba kobietę wyzwolić. Natomiast dla mnie to jest kwestia głowy: czy ja chcę zgnuśnieć, czy nie. Ode mnie zależy, czy chcę się rozwijać. I rady feministek nie są mi potrzebne. Zresztą dziś to środowisko samo dostrzega, że nie zajmuje się problemami, które dotyczą większości kobiet. Nasze dyżurne feministki mówią w kółko o aborcji, prawach reprodukcyjnych, edukacji seksualnej i tak naprawdę są ekskluzywnym klubem kobiet wykształconych na gender studies. Czy to odnosi się jakoś do życia zwykłych kobiet? Wątpię.
Co w takim razie jest istotą kobiecości?
To, że dajemy życie. Wszystko w nas mówi o tym, że jesteśmy do tego powołane. To w naszym ciele jest miejsce na drugiego człowieka. Kiedy jesteśmy w płodnej fazie cyklu, z daleka widać po nas, że jesteśmy gotowe na przyjęcie tego życia. Nawet fizycznie się zmieniamy: mamy ładniejsze włosy, ładniejszą cerę. Mężczyźni mówią, że bije od nas blask i że całe mówimy swoim ciałem: jestem dzisiaj płodna. Zaprzeczanie temu to oszukiwanie kobiet.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |