O północy – z Wielkiej Soboty na Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego – trwającą przez okres Wielkiego Postu ciszę w mieście przerywa bicie w bęben.
W Wielką Sobotę o północy
– Kultywowany przez nich zwyczaj jest jedyny w swoim rodzaju. Używany do tego bęben to instrument historyczny. Baraban iłżecki pochodzi z XVII wieku. Jest zrobiony z blachy miedzianej, ma metr średnicy i 50 cm wysokości. Obciągnięty jest wyprawioną skórą źrebięcą lub cielęcą. Właścicielem tego oryginalnego instrumentu jest parafia pw. Wniebowzięcia NMP w Iłży – wyjaśnia B. Bujakowska.
Bęben na co dzień stoi w kościelnym skarbcu. Za zgodą proboszcza barabaniarze biorą go do domu mniej więcej tydzień przed Wielkanocą. Trzeba go odpowiednio przygotować. Naciągnięta na nim skóra przez rok odpoczywa. Żeby była sprężysta, musi być odpowiednio naoliwiona. Ten obowiązek od lat spoczywa na Marianie Rachudale. – Wydaje się, że wszystko będzie dobrze, a jednak zdarza się, że skóra od uderzeń pałek pęknie. Jesteśmy na to przygotowani. Mamy w zapasie drugie obramowanie ze skórą – wyjaśnia. Opowiada też, jak ową skórę pozyskać i jak ją trzeba wyprawić, żeby jak najlepiej spełniała swoją funkcję. To wszystko barabaniarze robią społecznie i własnym sumptem.
Bębnienie rozpoczyna się w Wielką Sobotę o północy przy ul. Bodzentyńskiej. Stamtąd 10 mężczyzn z barabanem idzie na obchód całego miasta. Przewodzi im solista. On nadaje rytm cienkimi pałeczkami. Po nim 7 pozostałych mocno uderza pałkami w bęben. Uderzenia są tak silne, że aby instrument nie podskakiwał, muszą trzymać go dwie osoby. – Słychać nas nawet w Kotlarce, oddalonej w linii prostej od Iłży około 5 km. Ludzie mówią wtedy, że w Iłży wyganiają Wielki Post. Może i tak jest, ale ja sobie tłumaczę, że oznajmiamy wszystkim mieszkańcom, że Pan Jezus zmartwychwstał i nastał dzień radości – mówi pan Marian.
Na początku drogi barabaniarzom towarzyszą tłumy ludzi. Nie tylko tutejsi mieszkańcy, ale też goście, dziennikarze i ekipy telewizyjne. Tak jest do kładki na rzece. Barabaniarze starają się obchodzić wszystkie ulice. – Podczas takiego obchodu robią kilka kilometrów. Dawniej barabanieniu towarzyszyły liczne psikusy, np. zdejmowano gospodarzom furtki czy bramy – wyjaśnia B. Bujakowska. Niektóre rodziny wychodzą przed posesje, aby ich powitać i poczęstować. – Przed zbliżającą się Wielką Sobotą przychodzą do mnie różni ludzie i proszą, byśmy zagrali przed ich domami. My za granie nic nie żądamy. Nam wystarczą „dziękuję” i dobre słowo, ale zdarza się, że częstują nas jajeczkiem. Przecież nie można odmówić – mówi pan Marian.
Plebania się trzęsie
Przed godz. 6 dochodzą do kościoła i bębnią przed wielkimi drzwiami iłżeckiej świątyni aż do rozpoczęcia procesji rezurekcyjnej. Wtedy bęben wraca do skarbca, a pan Marian zamienia pałeczki na saksofon, przyłącza się do orkiestry i idzie w procesji. Bywały takie lata, że baraban nie mógł obwieszczać radosnej nowiny o zmartwychwstaniu. Tak było na początku wojny. – Słyszałem, że wtedy nie bębnili, ale później, jak to się unormowało, to z barabanem chodzili strażacy. W przeciwieństwie do cywilów oni ze względu na swoją służbę mogli chodzić nocą – opowiada pan Marian. Po raz drugi baraban nie opuścił skarbca po ogłoszeniu stanu wojennego. – Ale na następny rok wybraliśmy się na posterunek, aby uzyskać od milicji zgodę na barabanienie. Do komendanta poszliśmy we dwóch. Powiedział nam tak: „To jest grupa nieformalna, udzielić zezwolenia nie mogę i wam go nie dam. Chodzić możecie, ale jeśli ktoś zadzwoni, że zakłócacie ciszę nocną, rekwirujemy baraban, a was zamykamy w areszcie”. „Dobrze, niech będzie” – odpowiedzieliśmy. Okazało się, że nikt nie zadzwonił – wspomina M. Rachudała.
– Gdy zostałem proboszczem parafii, niewiele wiedziałem o tym zwyczaju. Znałem go tylko z telewizji. Ale to było jakieś dalekie, niejasne. Obawiałem się nawet, że może to jakiś pogański zwyczaj. Teraz uważam, że to piękna tradycja, którą należy kultywować. To nas wyróżnia. Zapraszam wszystkich do Iłży, by w noc zmartwychwstania Pana Jezusa z bliska zobaczyć ten obrzęd – zachęca ks. kan. Stanisław Styś. Dodaje, że po zakończeniu liturgii wielkosobotniej – to też miejscowy zwyczaj – rozpoczyna się strzelanie z petard. Huk jest ogromny. – W pierwszym roku nie spałem całą noc. Miałem wrażenie, że plebania się trzęsie. Z roku na rok tych wystrzałów jest zdecydowanie mniej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |