Rzeźbi, gra, śpiewa, opowiada – tyle talentów w jednym człowieku. Ale przede wszystkim kocha to, co robi, szanuje tradycję i dzieli się nią z innymi.
Zapomniany świat
Klemanów najłatwiej spotkać na ludowych jarmarkach. Zainteresowanym rzeźbiarz chętnie opowiada o poszczególnych świątkach, młodym pokazuje zabawki z czasów dzieciństwa ich dziadków. Dla starszych drewniany konik, wózek czy inna figurka to cenna pamiątka.
– Kupują je, stawiają na półkę i patrzą jak w obrazek, bo przypomina im młodość – stwierdza pan Norbert. I zaczyna gawędę, wskazując na kolejne postacie: – Tu mamy św. Ambrożego, biskupa, patrona pszczelarzy. A to postać, którą pamiętam jeszcze z Izbicka. Był taki chłop, jeszcze po wojnie. On był stróżem nocnym, tzw. wachtyrzem – chodził nocą po wsi z latarką i kosturkiem i pilnował, czy gdzieś się coś złego nie dzieje, pożar czy coś. Niedaleko remizy strażackiej miał budkę, w której siedział, jak zrobił obchód... Te dwie to kolejne wspomnienie z czasów, jak mieszkałem tam przy ul. Polnej. Często widywałem kobiety i młode dziewczyny, idące na pole. Na plecach miały grabie, a w ręku konewkę z kiszką (kwaśnym mlekiem) lub maślanką. Obok nich chłop z kosą, którą najpierw trza było nabrusić (naostrzyć). A jeszcze wcześniej na pola szedł siewca – teraz są maszyny, siewniki, potem kombajny, ale jeszcze pamiętam, jak się to robiło ręcznie, mając na ramieniu zawieszony woreczek z ziarnem, rolnik rozrzucał je dłonią przed sobą. Więc też musiałem go zrobić w drewnie. I muzykanci, który nie potrzebowali wcale nut, a jak siedli, to grali ile wlezie. A obok kościoła św. Jona mieszkał Żyd, który miał sklep. Miał charakterystyczny strój, a że był chytry, to zrobiłem go z sakiewką. I tak po kolei. A na końcu jest ołma podpierająca się kosturkiem, z różańcem w ręce idzie do kościoła. Nie tak jak dziś, tylko jak kiedyś kobiety chodziły, pięknie, w stroju ludowym, z kolorowym wyszywanym fartuchem. A ołpa, starzyk – na piwo. Jak to prześledzić, to mamy tu całe dawne życie, całą wieś.
Nasze Izbicko
Wchodząc do ogrodu państwa Norberta i Gertrudy, położonego w centrum Opola, przy jednej z głównych tras, też wkracza się jak do zupełnie innego świata. Niewielka altana, za nią kwitnące jabłonki i forsycja, kilka rabatek, z drugiej strony kilka drzew, dwa ule i przyczepka kempingowa na trawniku. Tu i ówdzie drewniane postacie – św. Jan Nepomucen, bartnik, to znów rzeźbiona sowa. I tylko czarny, zwinięty w kłębek kot całkiem żywy.
– To nasz kawałek wsi w mieście. Tamto życie było całkiem inne niż dziś, na co dzień. Teraz wszędzie się człowiek spieszy i znacznie mniej rzeczy umie sam zrobić – mówią. Wewnątrz domku gospodarz ma swój warsztat, królestwo dłut, z każdej półki patrzą malowane świątki i zwierzątka. Tam spędzają niemal całe lato, spokojnie, na emeryturze. Czasem tylko ubierają się na ludowo i odwiedzają szkoły albo pakują zbiory i jadą na lokalne festyny.
– Lubimy jeździć po tych jarmarkach. Ludzie chodzą, oglądają… Zysku z tego nie ma, ale można pogadać z odwiedzającymi, poprzebywać parę dni nad morzem lub na łące w Prudniku, mieszkając w przyczepie kempingowej… Jak się policzy ta uciecha (tę radość), to warto – podsumowują.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |