O tym, jak rodzinna gałąź Ruchu Światło–Życie pomaga w bolączkach współczesności i dlaczego dary Ruchu są jak spanie na poduszce pełnej pierza, mówi ks. Tomasz Opaliński, moderator krajowy Domowego Kościoła i proboszcz parafii w Janowie, w rozmowie z Agnieszką Małecką.
Agnieszka Małecka: Jak się Ksiądz czuje „w butach” moderatora krajowego?
Ks. Tomasz Opaliński: Nie powiem, że mnie piją, bo jestem abstynentem i wypadałoby, żeby buty też były abstynenckie…(śmiech) A tak poważnie, to jest sporo pracy. Na szczęście doświadczam tego, co często powtarzamy na rekolekcjach dla par odpowiedzialnych, że Pan Bóg nie tyle powołuje uzdolnionych, co uzdalnia powołanych. Druga sprawa to ogromne wsparcie modlitewne, o którym co jakiś czas ktoś mi mówi. I rzeczywiście czuć taki wiatr w plecy.
To nie jest tylko kwestia pracy z parą krajową, ale i z kręgiem centralnym, z ludźmi odpowiedzialnymi za różne diakonie. W Domowym Kościele widać, jak ta odpowiedzialność rozkłada się na każdym, jak każdy dokłada swoją cegiełkę. Tu najbardziej można zobaczyć, co to znaczy kolegialność, wspólne podejmowanie odpowiedzialności.
Na jakim etapie jest dzisiaj Domowy Kościół?
W skali całego kraju, i chyba świata, można zobaczyć, że Domowy Kościół jest tą gałęzią, która najbujniej się rozwija. On się pojawia w różnych krajach, i to nie tylko wśród Polonii, jak to było do tej pory np. w USA. Teraz na przykład powstają kręgi rdzennie amerykańskie. Kolejny rok oazy rodzin będzie prowadzony w Kazachstanie, w tym roku też po raz pierwszy w Kenii. To pokazuje, że charyzmat Ruchu Światło–Życie i Domowego Kościoła to nie jest już tylko jakaś polska specyfika, ale coś, co jest bliskie kondycji człowieka współczesnego. Ten rozwój widać także w naszej diecezji. Oczywiście to będzie zależało od rejonu, ale dynamizm jest ogromny. Byłem ostatnio na rejonowym dniu wspólnoty. Widać, jak te kręgi rosną i jak ludzie zachwycają się tym, co daje im Domowy Kościół. Marzy mi się, żeby w mojej parafii powstał krąg. Dwa „podejścia” już były, teraz żarliwie się za to modlimy.
Czy Domowy Kościół jest propozycją na współczesne „bóle” rodziny?
Gdy czytamy Instrumentum laboris synodu biskupów, czy kiedy słuchamy papieża Franciszka mówiącego o rodzinie, to coraz bardziej widać, jak DK jest odpowiedzią na bardzo wiele bolączek współczesnych rodzin, z osamotnieniem włącznie. Oczywiście to nie jest tak, że jest on jakimś remedium, gwarancją dobrego życia. Bywa, że ktoś przez lata jest w Domowym Kościele i mimo to jego małżeństwo przeżywa kryzys czy rozpada się – bardzo rzadko, ale i tak się zdarza. Trudno powiedzieć, gdzie popełnia się błąd. To nie jest tak, że „zapiszesz się” i wszystkie twoje problemy automatycznie się rozwiążą.
Droga formacji to nie jest spoczęcie na laurach. To ciężka praca. Natomiast DK daje konkretne narzędzia. Ludzie DK nazywają to zobowiązaniami. To strasznie brzmi dla współczesnego człowieka, który nie znosi zobowiązań; na szczęście w Domowym Kościele mówimy też o nich jako o darach. Te dary to modlitwa małżonków, modlitwa osobista, czytanie słowa Bożego, jako swego rodzaju instrukcji obsługi w życiu, małżeństwie. To także wyjazd na rekolekcje. Owszem, trzeba powalczyć o ten czas na wyjazd, ale dużo więcej się dostaje. Rodzina przez 15 dni jest ze sobą. Niektórzy dopiero wtedy odkrywają, kim są ich dzieci, które szybko – i czasem niespodziewanie dla rodziców – dorastają. To także dialog małżeński, jako swojego rodzaju szkoła i praktyka komunikacji, z którą dziś w rodzinach mamy chyba najwięcej problemów.
Czy jednak zobowiązania DK nie są zbyt trudne na dzisiejsze czasy?
Niektórzy mówią, że można by zrezygnować z rekolekcji albo je skrócić. A to jest tak jak w przypadku człowieka, któremu powiedziano, jak wspaniale śpi się na poduszce z pierza. A on mówi: „Nie, nie, cała poduszka pierza to za dużo”. Wziął sobie jedno piórko, położył na kamieniu, przespał się i mówi – nie działa. Tak samo będzie, jeśli weźmiemy z całego charyzmatu Domowego Kościoła jakiś jeden element, skrócimy coś i powiemy: „Nie działa”. O. Franciszek Blachnicki mówił: „Ten Ruch jest darem dla mnie; ja go sobie nie wymyśliłem, on mi został dany”. Jeśli chcemy, żeby on rósł, to tak, jak został nam dany.
Ktoś z DK powiedział mi takie zdanie: „Jeśli nie chcesz wyjechać na rekolekcje, znajdziesz wymówkę, jeśli chcesz wyjechać, znajdziesz sposób”. Ja byłem pełen podziwu, gdy na rekolekcje II stopnia, które prowadziłem, przyjechała rodzina z siódemką dzieci. Rodzina, której podstawowym źródłem utrzymania było prowadzenie pensjonatu. I ta rodzina w pełni sezonu, w momencie gdy muszą zarobić na cały rok, wyjeżdża, zostawiając cały pensjonat na głowie swoim przyjaciołom z kręgu. Wszystko po to, by mieć czas na rekolekcje. To dla mnie niesamowity przykład zaufania do ludzi z kręgu i do Boga. Jeśli ja Jemu oddam ten czas, to nie będę skrzywdzony.
Rośnie liczba uczestników rekolekcji?
Myślę, że wzrasta świadomość, że potrzebna jest cała formacja. Coraz więcej ludzi wyjeżdża nie tylko na I i II, ale i na III stopień, a te rekolekcje są też coraz częściej organizowane. Rosnąca liczba uczestników i samych rekolekcji wskazuje na to, że ludzie, którzy przeżyli oazę wakacyjną, zachwycą się na tyle, że potrafią innych do tego zapalić.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |