O modlitwie wypraszającej cud, dwóch zajętych rękach i spłacaniu długu rodzinie i społeczeństwu z Mirosławem Wasiakiem, przewodniczącym Stowarzyszenia Rodzinnego Klubu Abstynenta „Przystań Życia” w Żychlinie, od 8 lat trzeźwym alkoholikiem, rozmawia Magdalena Szymańska-Topolska.
Magdalena Szymańska-Topolska: Czy trudno było Panu przyznać się wobec innych, że jest Pan alkoholikiem?
Mirosław Wasiak: Odkąd postanowiłem zmienić swoje życie, nie wstydzę się mówić, że jestem alkoholikiem. Przez 30 lat obiecywałem żonie, że przestanę pić, a kiedy wychodziła do pracy, piłem dalej. Przez alkohol omal nie straciłem jej i trojga naszych dzieci. Nieraz po awanturze, rano, miałem kaca moralnego. Myślałem, że taki ze mnie dobry człowiek, a wczoraj takie złe rzeczy robiłem. Chciałem przestać, ale nie potrafiłem. To, że dziś nie piję, uważam za cud. Pewnego wieczoru miałem już tego dość. Powiedziałem sobie: „To już ostatni raz, Boże, pomóż mi, ja już tak dłużej nie chcę, nie mogę!”. Rano pić mi się nie chciało, a to nie było możliwe. Wtedy poczułem, że dostałem nowe życie, doznałem łaski uzdrowienia.
Jak trafił Pan do „Przystani Życia”?
Przychodził tu brat mojej żony. Jest naszym sąsiadem. Poszedłem do niego i powiedziałem, co się ze mną stało, że nie będę już pił. Zaproponował, bym tu przyszedł. Dotarłem po tygodniu. Już pierwszego dnia opowiedziałem grupie o moim życiu, wyrzuciłem z siebie całe to zło. Czułem się tak, jakbym się wyspowiadał. Kiedy wróciłem do domu, powiedziałem o tym żonie. Nie uwierzyła mi, że już nie będę pił. Rozmawialiśmy całą noc. To dużo nam dało. Po roku na wiosnę uczestniczyłem – pierwszy raz po długiej przerwie – w Mszy św. w intencji jednego ze zmarłych członków klubu. Podczas homilii coś do mnie dotarło... Poprosiłem naszego ówczesnego opiekuna ks. Bogdana Szczepańskiego o rozmowę w konfesjonale. Wyszedłem z niej jako inny człowiek. Dziś Ewangelia, Komunia św., spowiedź są mi potrzebne do trzeźwienia. Kiedyś byłem ministrantem, śpiewałem w kościelnym chórze, należałem do rady parafialnej, ale to wszystko było takie powierzchowne. Nie rozumiałem, czym są święta. Najważniejszy był alkohol. Kiedy ktoś tu przychodzi, mówię mu, że do trzeźwienia potrzebne są dwie rzeczy: Bóg i taki klub. Jeżeli jedną ręką trzymasz się Boga, a drugą klubu, to nie masz trzeciej ręki, żeby wziąć wódkę.
Co podtrzymuje Pana w tej decyzji?
Jestem członkiem klubu, należę także do miejskiego interdyscyplinarnego zespołu ds. walki z alkoholizmem i przemocą w rodzinie. Raz do roku jeździmy do Lichenia na Ogólnopolskie Dni Trzeźwości, spotykamy się z członkami innych klubów. To jest mój sposób na trzeźwość i na życie. Ja cały czas się uczę. Spłacam dług wobec Boga i społeczeństwa. Zyskałem wiele jako człowiek, jako obywatel. Mogą liczyć na mnie najbliżsi. Przecież mógłbym już nie żyć. U mojej żony wykryto niedawno nowotwór płuca. Chorowała wcześniej na kręgosłup. Kiedy była u lekarza, zapytała o górkę, którą wyczuła pod obojczykiem. W ciągu trzech miesięcy były: rozpoznanie, diagnoza i operacja. Dziś nie ma znaku po chorobie. Lekarz z Łodzi powiedział, że był w tym palec Boży. Wierzę, że to cud. To kolejny powód do dziękowania Bogu.
Kiedy było najtrudniej?
Pamiętam taki moment. Pracowałem wówczas jako ochroniarz w Łodzi i w Kutnie, na zmiany. Okazało się pewnego dnia, że w drodze z magazynu do sklepu, którego pilnowałem, zaginął towar. Badała tę sprawę specjalna komisja, zostałem odsunięty od pracy do czasu wyjaśnienia. Kiedy wszyscy poszli spać, ja chciałem się napić. Trzymałem się na szczęście takiej zasady, by nie trzymać alkoholu w domu. Na drugi dzień zadzwonił do mnie kolega i zapytał, czy nie chcę z nim jechać, bo ma coś do przewiezienia. Zgodziłem się, w drodze wygadałem się przed nim, bo on ma taki sam problem jak ja. Zrozumiał mnie, doradzał, co mam robić. Tego samego dnia sprawa się wyjaśniła. Zostałem oczyszczony z wszystkich zarzutów. Gdybym z nim nie pojechał, pewnie bym się napił.
Czy teraz jest Pan wrogiem alkoholu?
Najbardziej denerwuję się, kiedy ludzie w markecie, w którym jestem ochroniarzem, pytają, gdzie jest szampan dla dzieci. Dlaczego sami dorośli przyzwyczajają dzieci do tego, że jeśli jest impreza, to musi być alkohol? Przecież można mówić „napój musujący”. To jest oswajanie dzieci ze złem. Kiedyś miałem własną knajpę. Przychodzili tam mężczyźni, zostawiali swoje pieniądze, a ja wiedziałem, że są one potrzebne ich rodzinom. Przełomem dla mnie była śmierć Jana Pawła II. Tego wieczoru wyprosiłem wszystkich z lokalu i przez tydzień nie otwierałem go, nie piłem. Myślę, że wtedy rozpoczął się we mnie proces nawracania. Zacząłem nad sobą myśleć.
Kto pomógł Panu wyjść z nałogu?
Myślę, że to był spisek mojej żony i jej brata. Dla każdego z członków naszego klubu jest organizowana impreza z okazji kolejnej rocznicy abstynencji. Zatrudnili mnie, bym grał na takich spotkaniach. Gram na akordeonie i keyboardzie. Na początku wychodziłem, nie chciałem tego słuchać, dla mnie to były bzdety. Sądziłem, że oni mają wyprane mózgi. Jak to, mój szwagier nie pije piwa? Musieli z nim coś zrobić, to nie było normalne. Wiedziałem, że coś się tu święci, nie docierało do mnie to, że można żyć bez alkoholu. Dopiero po jakimś czasie w ich historiach widziałem siebie. Dziś – dzięki żonie, która przy mnie wytrwała, i klubowiczom – jestem innym człowiekiem i ufam, że tak pozostanie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |