W Polsce matki, które decydują się na kilkoro dzieci i zostają przy nich w domu, nazywa się lekceważąco kurami domowymi. Najwyższy czas, by powiedzieć „stop” ich dyskryminacji.
– Promowanie przedszkoli i żłobków jako rzekomego remedium na problemy demograficzne to nieporozumienie – uważa K. Dobrowolska. – Jak wskazują liczne badania, większość kobiet nie chce szybkiego powrotu do pracy zarobkowej po urodzeniu dziecka. Coraz głośniej mówi się o szkodliwym wpływie żłobków i zbyt długiego przebywania w przedszkolu na prawidłowy rozwój dzieci. Jednak polityka państwa nie pozostawia w praktyce kobietom realnego wyboru co do sposobu opieki nad dziećmi. Presja skłania je do szybkiego powrotu do pracy zawodowej.
– Skąd wzięła się taka dyskryminacja matek? – zastanawia się Karolina Dobrowolska. – Moim zdaniem wynika to z faktu, iż na przestrzeni ostatnich 50 lat coraz silniejsze były głosy radykalnych feministek, które dzięki determinacji i dobremu zorganizowaniu przedostały się na fora organizacji międzynarodowych, takich jak ONZ czy Unia Europejska. To właśnie radykalne feministki, np. Firestone czy Pierce, nazwały spełnienie płynące z biologicznego macierzyństwa „patriarchalnym mitem”. Przenikając na grunt ONZ i UE zaczęły podawać się za głos „wszystkich kobiet” i wywierać presję na poszczególne państwa i społeczeństwa. To dzieje się także w Polsce i skutki tego widzimy dzisiaj.
Bez dzieci i zwolnień
43-letnia Małgorzata Ryżko-Skiba z Józefowa koło Otwocka jest lekarzem i robi specjalizację z medycyny rodzinnej. Razem z mężem wychowują trójkę dzieci. Najstarszy Tomek przyszedł na świat w 2001, Tereska w 2004, a najmłodszy Janek w 2007. Jak łatwo obliczyć, odstępy między kolejnymi dziećmi wynosiły trzy lata. – Ciąże były tak planowane, żebym mogła wrócić do pracy między urodzeniem dzieci i nie stracić prawa wykonywania zawodu – wyjaśnia. Jej studia medyczne trwały sześć lat. Do tego trzeba dodać rok stażu. – Moja pierwsza pensja wynosiła 450 zł plus 102 zł za dwa dyżury – wspomina. – Żeby otworzyć konto w banku, zadeklarowałam, że co miesiąc będzie na nie wpływać 500 zł. Ale okazało się, że pieniądze za dyżury wpłacono później i wezwano mnie, prosząc o wyjaśnienie. Pani w banku sugerowała, że przedstawiona przeze mnie kwota dochodów nie jest prawdziwa, bo nikt normalnie tak mało nie może zarabiać. Choć przecież trzymała w ręku moją umowę o pracę – mówi.
Pani Małgorzata po urodzeniu Tomka wróciła do przychodni po roku na jedną czwartą etatu. Spodziewając się Tereski, zrobiła doktorat. Według siatki płac dodatek za niego miał wynosić 20 zł na miesiąc, a dostała 70 zł. Wróciła do pracy, kiedy Tereska miała 2,5 roku. Chciała jak najdłużej zostać z dziećmi w domu, bo cierpiały z powodu alergii i musiała im przygotowywać specjalne posiłki. Dlatego po urodzeniu Janka na urlopie macierzyńskim i wychowawczym świadomie została trzy lata.
– Kiedy najmłodsze dziecko poszło do przedszkola, wróciłam do zawodu na pełny etat. Odczułam, że w naukowej części mojej działalności zlecano mi zadania poniżej kompetencji – mówi. – Wcześniej dostawałam za zadanie pisanie artykułów i książek, jak również wygłaszanie wykładów na konferencjach i prowadzenie szkoleń. Po powrocie z ostatniego urlopu wychowawczego dopuszczono mnie jedynie do organizowania szkoleń i konferencji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |