Reżimowe życie nie było łatwe, ale i tak po latach muszą przyznać: wtedy zorganizowana turystyka była w cenie.
Trochę to zrozumiałe, zamknięte granice zmuszały do rozwijania turystyki krajowej. Komunistyczne państwo gorliwie opiekowało się chłoporobotnikami, żeby udowodnić swoją wartość.
Nie szukali, a znaleźli
Dzięki Funduszowi Wczasów Pracowniczych proletariusze korzystali z urlopów, a dzięki funduszom socjalnym kierownictwa zakładów dbały o samopoczucie załóg: organizowały wycieczki, grzybobrania, rajdy zakładowe, czyli budowały wizerunek socjalistycznego państwa opiekuńczego. I tak 51 lat temu, podczas Zlotu Przewodników Górskiej Odznaki Turystycznej, spotkali się Tereska z Markiem. Po odczytach, w trakcie części towarzyskiej, już siedzieli obok siebie. Ani on nie szukał żony, ani ona męża, a jednak gdy się spotkali, wiedzieli, że nie szukając, znaleźli.
– Ciągnęło mnie tak bardzo do przewodnictwa, że na pierwszym roku, dwa tygodnie wcześniej, zdałam egzamin z geologii, żeby tylko dostać się na kurs – wspomina Teresa. – Koleżanki ostrzegały, że z tą profesorką nie warto zaczynać, że ona taka kosa, że nie mam szans. Mnie jednak zależało, więc zaryzykowałam. I całe szczęście. Pierwszą pieniądze za wycieczkę zarobiłam w Karpaczu – uśmiecha się.
Marek podobnie, choć inną drogą, doszedł do kwalifikacji przewodnika sudeckiego. Zaczynał bowiem w Zrzeszeniu Studentów Polskich, przy którym działał Akademicki Klub Turystyczny. Tutaj zaczął swoją przewodnicką edukację, a uprawnienia państwowe zdobył w 1964 r., trzy lata po Teresie.
Nowe lepsze od starego
Ślub odbył się w 1965 r. Rok później na świat przyszło pierwsze z czworga dzieci. – Właśnie świętowaliśmy złote gody – wspominają nestorzy przewodnictwa w regionie.
– Na miejsce Mszy św. jubileuszowej wybraliśmy nasz ukochany Krzeszów, bo z tym kościołem wiążą mnie szczególne wspomnienia – opowiada Marek. Od zawsze znał siostrę odźwierną byłego cysterskiego opactwa. Bardzo się lubili, więc ta, gdy była zajęta, dawała klucze od kościoła młodemu przewodnikowi, by sam wprowadził grupę do świątyni. – I któregoś razu stała się rzecz straszna – wspomina przewodnik. – Zamykając Mauzoleum Piastów, złamałem pióro wiekowego klucza. Byłem przybity, ale siostra okazała wyrozumiałość.
Klucz naprawiłem w ówczesnym Hutmenie tak dobrze, że wyglądał lepiej niż przed zdarzeniem. Od tego czasu mam u tej siostry względy na całego. – I u Matki Bożej Łaskawej też – wtrąca żona.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |