Kilkadziesiąt rodzin polskiego pochodzenia, które wiosną ewakuowano ze wschodniej Ukrainy, znalazło już nowe domy w Polsce. Wśród nich są trzy rodziny, które zamieszkały w Wałbrzychu.
Otrzymały wyremontowane mieszkania w zabytkowych kamienicach blisko ratusza. Magistrat oferował dalszą pomoc: przez pierwsze miesiące nowi mieszkańcy będą płacić czynsz jak za mieszkania socjalne, potem – jak za komunalne. A co zyska miasto?
Coś za coś
– W tej chwili rodziny raczej otrzymują, niż dają, ale liczymy na długotrwałe efekty – że będą tu pracować, płacić podatki, a ich dzieci pójdą do naszych szkół. Chcemy, by przybywało mieszkańców w śródmieściu, bo to jest element jego rewitalizacji – mówi Arkadiusz Grudzień, rzecznik urzędu miejskiego.
Repatrianci z Donbasu nie są emigrantami zarobkowymi. Tęsknią za domami, które musieli zostawić, ale zgodnie podkreślają, że nie mogli już tam mieszkać. – Było naprawdę strasznie. Mam dwoje dzieci, bardzo się o nie bałam. Widziałam, jak matka prowadziła wózek na ulicy, wybuchł pocisk i zabił jej dziecko. Moi rodzice mieli dom 5 km od nas. Kedy strzelali u nas, uciekaliśmy do nich i kryliśmy się w piwnicy. Kiedy pociski spadały u nich, oni uciekali do nas, do bloku – mówi Oksana Karpenko.
– Tam codziennie spadają bomby, codziennie strzelają, czołgi jeżdżą po mieście jak auta, pociski przelatują przez dom, tylko w telewizji to tak dobrze wygląda – dodaje doktor Stanisław Oniszczuk. – Budzisz się o 4.00 w nocy, a tu z jednej strony domu strzelają, z drugiej odpowiadają. W nocy pusta ulica, godzina policyjna, a 200 metrów od domu nagle ustawiają wyrzutnię rakietową i zaczynają strzelać do cywilnych budynków. Rano dzwonię do kolegi, który tam mieszka – mówi, że kilka domów całkiem spalonych. Słyszę: „Nie ma się czego bać, to nasi strzelają” – ale jak, nasi strzelają do naszych? Rosjanom Donieck bardzo się podoba. Chodzą i mówią, że zajmą nasze mieszkania, kiedy wyjedziemy.
Cena za spokój
Dla trzech rodzin Polaków z Donbasu Wałbrzych okazał się bezpieczną przystanią, gdzie można normalnie żyć. Wszyscy powtarzają, że są bardzo wdzięczni i że urząd miasta zrobił wiele, żeby czuli się tu dobrze. – Wreszcie jestem spokojna o dzieci. Tam już bałam się wychodzić z nimi z domu, tu spokojnie idę z nimi na plac zabaw. Dziecko chodzi do przedszkola, mieszkanie jest, mąż ma pracę. Mamy wszystko, żeby zacząć nowe życie – mówi pani Oksana. Ale nowa rzeczywistość wcale nie jest taka prosta.
Doktor Oniszczuk ma 30-letni staż pracy jako ginekolog, jego żona jest pielęgniarką, ale na razie muszą pracować jako sanitariusz i salowa. – Nie sądziłem, że nostryfikacja dyplomu jest tak skomplikowana. Moi koledzy w Warszawie i Łodzi zdawali po jednym egzaminie, a ja muszę pojechać siedem razy na uczelnię w Olsztynie i zdać siedem egzaminów. Całymi dniami po pracy siedzę w książkach. Ale tutejszy szpital jest piękny, dobrze wyposażony.
Roczny Bartek i 4-letnia Jelenka, dzieci państwa Karpenko, po przyjeździe zaczęły tak chorować, że pani Oksana, z zawodu ekonomistka, musiała zrezygnować na razie z poszukiwania pracy. Dobrze, że szybko dostał ją jej mąż, który jest kucharzem. Martwią się, czy uda się zimą z jednej pensji ogrzać gazem duże mieszkanie. Lena i Roman Dworniczenko przyjechali jako ostatni i wciąż szukują zatrudnienia. Problemem jest bariera językowa – pan Roman, z zawodu energetyk, bardzo słabo mówi po polsku, choć wszystko rozumie. Minął już miesiąc bez pracy – kiedy będzie?
Ale najbardziej męczy ich niepokój o tych, co pozostali na Ukrainie. – Codziennie rozmawiam z mamą przez Skype’a. Dzień, dwa spokój, potem tydzień walk – opowiada. Mój tata nie chce wyjechać i wszystkiego zostawić. Mówi, że potem nie będzie już do czego wracać – martwi się pani Oksana.
Jakoś u siebie
Wałbrzych podoba się repatriantom. Wałbrzyszanie, których spotkali, są życzliwi i pomocni, choć na forach internetowych komentujący ich przybycie są podzieleni. Część ma za złe, że rząd wspiera uchodźców, podczas gdy Polacy nie mogą liczyć na mieszkanie czy inną pomoc. Inni uważają, że skoro nowi przybysze są pochodzenia polskiego, to mieli prawo schronić się w mieście, gdzie większość mieszkańców to Polacy pochodzący z Kresów.
Pani Oksana cieszy się z dobrych sąsiadów, znalazła też przyjaciółkę, która ma synka w wieku jej córeczki i chodzą razem na plac zabaw. Jelenka dobrze mówi po polsku, chwaliła ją pani w przedszkolu. Przyjaciół bez trudu znajduje też Andrzej Oniszczuk, który po wakacjach pójdzie do II klasy w Szkole Podstawowej nr 28. Jego starszy brat, German, idzie w ślady taty i we Wrocławiu będzie kontynuował studia medyczne.
Polskie korzenie – są. Babcia pani Leny mówiła tylko po polsku, mówili więc tak wszyscy w domu, mówiły tak sąsiadki. Polakiem jest ojciec doktora Oniszczuka, część jego rodziny mieszka w Polsce. Przyjeżdżał tu wiele razy i mówi o niej: „moje rodzinne państwo”. – My widzimy, że to taka prawdziwa Europa, ale żeby tu zostać, potrzebne są pieniądze – przyznaje pani Lena.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |