OnkoRejs. Wsiadły na dwa jachty, żeby zmierzyć się z Bałtykiem i pokazać innym chorym, że trzeba walczyć mimo wszystkich życiowych sztormów. Piękne, silne i pełne życia powtarzają, że rak to nie wyrok. Choć niektóre z nich wciąż jeszcze walczą.
Akcja ewakuacja
– Utożsamiamy ten rejs z chorobą i procesem wychodzenia z niej. Tak samo jak ciężko jest na morzu, tak samo ciężko przejść chemię, znosić skutki operacji, ale zdecydowanie warto płynąć do celu – mówi Magda Lesiewicz, inicjatorka OnkoRejsu. – Pomysł zrodził się zimą, w jakiejś kawiarence, kiedy rozmawiałam z kolegą z Centrum Wychowania Morskiego ZHP. Nie znałam nikogo, nie miałam sponsorów, nie bardzo wiedziałam, jak to się organizuje, ale bardzo chciałam zrealizować ten plan – opowiada.
Pomysłem podzieliła się w internecie. Okazało się, że idea spodobała się paniom – czytelniczkom jej bloga, w którym opisuje zmagania z chorobą, forumowiczkom, koleżankom z grup wsparcia. Szybko udało się skompletować 12-osobową ekipę, która na przełomie maja i czerwca zaokrętowała się na pokładzie Zjawy IV i pod dowództwem kapitan Magdy Góreckiej wyruszyła na Gotlandię. Na morzu spędziły zaledwie 30 godzin, gdy jacht zaczął nabierać wody, a niefortunny rejs przerwała akcja ratunkowa. Potrzebowały 3 miesięcy, żeby znów zameldować się w porcie, zdeterminowane i gotowe na przygodę.
– Jadąc do Kołobrzegu, rozmawiałyśmy o dwóch dziewczynach, które chciały zrezygnować z leczenia. Jedna przestraszyła się tego, co powiedział lekarz o skutkach operacji, druga była już strasznie zmęczona chemioterapią. Tym rejsem chcemy też pokazać, że chociaż pierwsze podejście nam nie wyszło, nie zamierzamy się poddawać. Wy również się nie poddawajcie. Na morzu też jest ciężko, dużo dziewczyn zmagało się z chorobą morską, mamy za sobą akcję ratunkową, ale nie wolno się poddawać – opowiada Magda.
To, co najważniejsze
– Rok 2005 był trudny dla mnie. W styczniu nagle na zawał zmarł mój tata, w kwietniu miałam chemioterapię, a w maju umarła mama. Gdyby Bóg nie trzymał mnie za rękę, nie dałabym pewnie rady – opowiada Ewa. – Potem też nie było łatwo. Nie powiem, że nie tupałam nogami. Był etap pytań: „dlaczego ja?”, „a za co?”, „a co ja Ci takiego zrobiłam?”. Jednak wiem, że to dzięki Bogu miałam siłę, żeby przetrwać wszystkie dolegliwości chemioterapii, wszystkie bóle pooperacyjne. Cały czas pertraktuję z Nim. Ręce złożone do modlitwy i… do przodu. Mam układ z Panem Bogiem – uśmiecha się ciepło. Po dekadzie zmagań z rakiem nie pyta już „po co?”. Odkryła w sobie talent malarski, jest wolontariuszką w hospicjum, aktywnie działa w grupach wsparcia. – Myślę sobie, że Pan Bóg dopuścił dla mnie takie doświadczenie, żeby mi otworzyć serce, żebym mogła mocniej kochać ludzi – kiwa głową. – Dajemy siebie innym, dobrym słowem, byciem, radą. I modlitwą – nieważne, czy ktoś wierzy czy nie, każdemu mówię: „Bóg cię kocha, a ja za ciebie wierzę” – śmieje się.
– Paradoksalnie to dopiero choroba pokazała mi, co jest najważniejsze w życiu. Gdyby nie zmiana optyki w moim życiu, nigdy nie zobaczyłabym, jaki piękny jest świat, i nie spełniłabym swoich marzeń. Walczę z chorobą od 13 lat, nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych – mówi Halina Nadolska, najstarsza z uczestniczek OnkoRejsu. Ma 60 lat, podróżuje, nagrywa filmy. – Na początku były bardzo ciężkie chwile, zwijałam się z bólu. Wtedy uciekałam na drugą stronę marzeń. Oglądałam w marzeniach piękne ogrody, raz wyobraziłam sobie siebie na morzu. Dzisiaj bywam w takich ogrodach, np. w Kanadzie. Docieram do nich także jachtem – śmieje się. – Jeśli rak nas nie złamał, to co może? Myślę, że jeszcze kilka rejsów przede mną – dodaje, pakując pod pokład nieprzebrane ilości paczek, słoików i toreb, które będą potrzebne załodze do przeżycia 5 dni na morzu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |