Woda to jej żywioł. Jeziora Mazurskie zna jak własną kieszeń. wiele razy organizowała spływy Odrą, a w Turawie od lat prowadzi obozy dla zuchów i harcerzy.
Maria Markuszewska, założycielka 41. Harcerskiej Drużyny Żeglarskiej im. Władysława Wagnera, nieprzerwanie od 50 lat szkoli żeglarzy, a tak naprawdę wychowuje kolejne pokolenia młodzieży. W całym Opolu znana jest po prostu jako druhna Marysia.
Żeglarz w życiu sobie poradzi
– Wychowuję przez pracę. Kardynał Wyszyński mówił: „Pracuj rzetelnie, bo z owoców twej pracy korzystają inni (…)”. Te słowa realizuję w codzienności. Zbiórki mamy raz w tygodniu. Zuchy i harcerze przychodzą na prace bosmańskie, podczas których zawsze czegoś się nauczą, i na pływanie – opowiada druhna Marysia. – Prawdziwy żeglarz w życiu da sobie radę, bo żeglarstwo uczy myślenia. Na wodzie trzeba cały czas myśleć o tym, co zrobić, by bezpiecznie wrócić do przystani. Woda jest ogromnym żywiołem, dlatego najpierw uczę manewrów na lądzie, potem na małym akwenie – podkreśla.
Wymaga przy tym ogromnej dyscypliny, bo jeśli ktoś jej nie słucha na lądzie, to gdyby tak samo zrobił na wodzie, stworzyłby niepotrzebne zagrożenie. Mimo że nie boi się krzyknąć, kiedy ktoś jej nie słucha i źle wykonuje polecenia, młodzi się do niej garną. – Oni wcale nie uciekają od dyscypliny, wręcz się nią zachwycają – zauważa.
Zaczęło się od fortelu bliźniaczek
– W 1961 r. moja siostra bliźniaczka była na obozie żeglarskim w Turawie. Odwiedziłam ją tam razem z tatusiem. Wtedy pomyślałam, że chcę zostać żeglarzem – opowiada Maria Markuszewska. I zaraz dodaje, że na swoją szansę długo nie czekała. – W 1962 r. moja siostra miała kartę na kolejny obóz żeglarski, ale nie chciała jechać. Pojechałam za nią i zdobyłam stopień żeglarza. Potrzebnych było wiele umiejętności, zwłaszcza że od dziewcząt wymagali znacznie więcej niż od chłopców, ale chciałam i cel osiągnęłam – wspomina druhna. Była wtedy w 40. Harcerskiej Drużynie Żeglarskiej, ale wkrótce za namową męża Włodzimierza założyła własną. W 1965 r. powstała 41. HDŻ, której 50-letnia historia obfituje w wydarzenia piękne, ale i bardzo trudne, wręcz burzliwe. – Ale po co wspominać to, co było złe? – zastanawia się druhna Marysia. W swojej opowieści czasem napomknie o trudnościach, które miała do pokonania, ale mówi o nich tak, jakby ich przezwyciężenie nie wymagało wielkiego wysiłku i woli walki. A przecież wymagało.
Harcówka na wodzie
Druhna Marysia chętnie opowiada o tym, jak drużyna się rozwijała. – Gdy postanowiłam uzbierać pieniądze na pierwsze mundury, z harcerzami zbierałam makulaturę, złom i szkło. W nowych strojach prezentowaliśmy się bardzo dobrze – wspomina. Potem jeden obóz, drugi, trzeci…
W końcu nad kanałem Ulgi stworzyła żeglarską przystań, żeby drużyna nie musiała wciąż i wciąż jeździć do Turawy. To był 1979 r., a zaczęło się od holownika parowego „Rangost”, który trafił w ręce druhny Marysi za darmo jako wrak. Dodatkowo cały pokład i kadłub były we smole, którą drużyna przez 1,5 roku dzień w dzień czyściła. Wnętrze holownika przebudowali i stworzyli w nim harcówkę na wodzie, uroczyście otwartą w 1981 roku. W środku jest sala na zbiórki, są też kajuty, w których zuchy i harcerze śpią w czasie obozów. Na lądzie własnymi rękami zbudowali sanitariat i hangary. Tak powstała legendarna już Barka, przycumowana na kanale Ulgi. Druhna Marysia nie tylko harcerskiej drużynie, ale też temu miejscu oddała swoje serce i poświęciła życie.
Barka znów zachwyca
Przez drużynę przewijały się kolejne pokolenia młodych ludzi. Niezliczone szkolenia, spływy i obozy. Cały czas coś się działo. Natomiast po powodzi był jeden z tych momentów w historii drużyny, którego druhna Marysia wspominać by nie chciała. Chodzi o Barkę, o którą musiała zawalczyć ze wszystkich sił. Jednak, co najważniejsze, harcówkę odzyskała. Niestety, zdewastowaną i rozkradzioną, więc prace na pokładzie i pod pokładem zaczęły się na nowo. – Gdyby nie zaprzyjaźnione firmy, wielu rzeczy nie dałabym rady zrobić. Jestem im bardzo wdzięczna – podkreśla. Na 50-lecie drużyny Barka została odremontowana i odmalowana. Druhna Marysia pracowała po 14 godzin dziennie. Pomagali jej przyjaciele i harcerze. W tym czasie pracowała też nad DeZetą, pięknym jachtem, który w dziewiczy rejs popłynął z okazji jubileuszu drużyny. – Po uroczystościach wreszcie będzie więcej czasu na pływanie. Teraz znów będzie nas więcej widać na kanale Ulgi czy Odrze – uśmiecha się jubilatka. – Cieszy mnie, że Barka nadal służy młodym adeptom żeglarstwa, a także rodzinom, które w czasie spacerów z dziećmi chętnie ją zwiedzają – dopowiada.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |