Co jedzą dzieci? Kształtowanie nawyków żywieniowych leży po stronie rodziców, a nie szkoły. – Ustawa problemu nie rozwiązuje – mówią zgodnie dyrektorzy małopolskich szkół.
Dwa miesiące od wejścia w życie rozporządzenia dotyczącego produktów, jakie mogą być używane w szkolnych bufetach i w sklepikach, sprawdziliśmy, jak szkoły poradziły sobie z tym wyzwaniem. Media biły bowiem na alarm, że ajenci zamykają sklepiki, a w stołówkach dzieci nie chcą jeść niesłonych ziemniaków. W rzeczywistości – jak informuje Urząd Miasta Krakowa – zniknęło 21 sklepików. W czerwcu było ich 112, a pod koniec października zostało 91.
Pieczarka? Tylko w pizzy...
Polskie dzieci tyją najszybciej w Europie – według statystyk co 10. dziecko ma nadwagę. Dyrektorzy małopolskich szkół problem widzą i nie pozostawiają złudzeń – jeśli rodzice nie dadzą dobrego przykładu, ustawa niewiele zmieni. – Dzieciom, które są nauczone jeść słodkie rzeczy, trudno jest zrezygnować z cukru, jednak nie słyszałam, aby u nas uczniowie handlowali batonikami, cukrem czy solą – mówi Marta Chrupczalska, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 123 w Krakowie, w której uczy się 270 uczniów. W tej podstawówce nie ma sklepiku, jest tylko automat z napojami – wodą i sokami bez dodatków cukru. Zniknęły również słodycze, które kiedyś były nagrodami w różnych konkursach.
– Stołówkę prowadzi ajent, który dostosował kuchnię do nowych wymogów. Nie ograniczamy się jedynie do przepisów, ale prowadzimy akcję „Śniadanie daje moc” i pogadanki z dziećmi na temat zdrowego żywienia. W stołówce wisi też gazetka – m.in. z przykładowymi jadłospisami, którą czytają dzieci i rodzice – dodaje M. Chrupczalska. I to właśnie do rodziców szczególnie warto docierać, bo to od nich zależy, co dzieci jedzą w domu i w szkole na drugie śniadanie – kanapkę zawierająca chudą wędlinę i warzywa czy batonik lub rogalik. – Raz zdarzyło się, że nauczycielka napisała uczniowi prośbę do rodziców, by zamiast batonika przynosił kanapkę. Rodzice nie chcieli jednak „pouczania” – opowiada dyrektor szkoły, a Anna Jania, szefowa kuchni w szkolnej stołówce, dodaje, że obserwuje, iż dzieci (120 uczniów ma wykupione obiady) często zostawiają posiłki. Nie znają bowiem wielu potraw albo ich składników, a najczęściej rezygnują z warzyw.
– Kiedyś dziecko zapytało mnie, co to za zupa i co w niej pływa. To były pieczarki, ale dziecko znało je jedynie... z pizzy! Zupy pieczarkowej wcześniej nie jadło. Bywa, że dzieci nie znają też knedli ze śliwkami albo kurczaka, który jest przyrządzony w ciekawy sposób (w domu jedzą panierowanego). Uczniowie mówią też, że mama nie ma czasu gotować i dlatego kupuje gotowe dania, np. w słoiczkach (czyli szkodliwą żywność wysoko przetworzoną) – mówi A. Jania. – Mimo to staram się urozmaicać potrawy. Obawialiśmy się, jak dzieci przyjmą ograniczoną ilość soli, ale smak nadają naturalne przyprawy. Nawet mniej słodki kompot dzieci chętnie piją – cieszy się szefowa kuchni. Warto dodać, że szkoła uczestniczy w projekcie „Owoce w szkole”, dzięki któremu dzieci z klas I–III codziennie dostają owoce.
Wrap z hummusem
Również w I LO w Krakowie, czyli w słynnym „Nowodworku”, szkolna kuchenna rewolucja przebiegła łagodnie. – Przeczytałem rozporządzenie i okazało się, że medialny problem jest mocno przesadzony. Potem z ajentami i dostawcami żywności podpisałem aneksy do umów – mówi Jacek Kaczor, dyrektor szkoły, oprowadzając po odmienionej nieco placówce. W automatach stojących na korytarzach pojawiły się bowiem zdrowe i modne przekąski – zamiast chipsów i batonów, są pełnoziarniste wrapy z hummusem i grillowanymi warzywami, z indykiem, winogronami i sosem curry, a nawet z krewetkami. Są też kanapki z ciemnego pieczywa z pastą z tuńczyka, sałatą, papryką i sosem sojowym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |