Skąd dr Maria Smarzyńska-Filipecka bierze energię, by w każde piątkowe popołudnie pojawiać się w przytulisku i dyżurować do ostatniego pacjenta? – Lubię swoją pracę. Poza tym modli się za mnie kilka zgromadzeń – mówi.
Na rozmowę z nią czekamy w kolejce razem z pacjentami gabinetu prowadzonego przez nią w krakowskim Przytulisku dla Bezdomnych Mężczyzn. Zawiadywana przez braci albertynów placówka ma dwa budynki – przy ul. Skawińskiej (główne wejście) i przy ul. Krakowskiej (do niego wchodzi się przez podwórze). Właśnie tu mieści się działający nieprzerwanie od ćwierć wieku gabinet. W poczekalni jest ciepło.
Wokół unosi się dym kadzidła, wydobywający się ze znajdującej się w tym samym korytarzu kaplicy. To dokładnie te same mury, w których przeszło wiek temu św. brat Albert opiekował się swoimi „opuchlakami”, jak wtedy nazywano biedaków „puchnących z głodu”. Co chwilę dochodzi następny pacjent i, zapytawszy najpierw grzecznie, czy pani doktor już przyjmuje, dołącza do kolejki.
Nie wszyscy czekają na wizytę. Niektórzy przyszli tylko pogawędzić z siedzącymi w poczekalni.
Tym razem dyżur trwa nieco ponad godzinę. – Jestem tu w każdy piątek od 25 lat. Choruję rzadko, ale zdarza mi się wziąć urlop – z uśmiechem mówi dr Smarzyńska-Filipecka. – Nigdy nie było „nieusprawiedliwionych nieobecności” – od razu dodaje br. Paweł Flis, brat starszy Zgromadzenia Braci Albertynów. Z tym że na początku kolejki do gabinetu były znacznie większe, przyjmowano bowiem wszystkich zgłaszających się. Dziś korzystają z niego tylko przebywający w przytulisku, a pozostałych leczą Lekarze Nadziei przyjmujący dziś w gabinecie na ul. Smoleńsk 4.
Czuli się bardziej ludźmi
Gabinet, w którym na pomoc lekarską mogą liczyć podopieczni Przytuliska dla Bezdomnych Mężczyzn, swoje działanie rozpoczął w 1990 roku, tuż po powstaniu placówki. Gotowość do objęcia opieką medyczną jego mieszkańców wyraziła wtedy Fundacja Szpitala im. Gabriela Narutowicza. Przytulisko i gabinet znajdowały się wówczas przy ul. Kościuszki. Wtedy do gabinetu trafiła dr Maria Smarzyńska-Filipecka, dziś kierująca placówką.
– Wiedziałam, na co się decyduję – wspomina. Wcześniej współpracowała już z s. Henryką, albertynką, z którą wspólnie ratowały znalezionych w krakowskich rowach, dołach czy kanałach ubogich i bezdomnych. – Przyprowadzała ich czasem i mówiła: „Jeśli pani mu nie pomoże i on umrze, to będzie pani wina” – opowiada M. Smarzyńska-Filipecka. – Potrafiła znaleźć mnie wszędzie i tak jest do tej pory – dodaje.
W przytulisku dyżury pełni dwoje internistów – oprócz dr Smarzyńskiej-Filipeckiej jest także Marianna Zdanowska. W początkach działalności pomagali również lekarze związani z fundacją, którzy bezdomnych przyjmowali na konsultacje w szpitalu. – Nasi pacjenci wreszcie czuli się ludźmi. Czuli, że idąc do szpitala, nie są anonimowi, że stoi za nimi jakiś lekarz – mówi Maria Smarzyńska-Filipecka. – Trzeba przyznać, że nigdy nie byli nachalni. Choć mieli mój numer telefonu i wiedzieli, gdzie na co dzień pracuję, przychodzili bardzo rzadko. Zawsze przy tym przepraszali, pytali, czy mam czas – opowiada.
Podpis lekarza z gabinetu znaczył dużo, zwłaszcza w czasach sprzed kas chorych i Narodowego Funduszu Zdrowia i w okresie tuż po ich wprowadzeniu. Wtedy zaczął się bowiem podział pacjentów na ubezpieczonych i tych, którzy za leczenie muszą płacić z własnej kieszeni. Odwiedzający gabinet bezdomni w większości zaliczali się do tej drugiej grupy, a system początkowo był bardzo restrykcyjny. O pomoc szpitalną dla podopiecznych przytuliska było coraz trudniej.
– Zdarzało się, że bez skrupułów odsyłali nieubezpieczonych, ale jak ktoś przychodził z kartką od nas – a nieraz jechaliśmy na ostry dyżur – to lekarz musiał się dwa razy zastanowić. Wiedział, że jeśli coś złego się stanie, to za tym odesłanym pacjentem stoi jakiś lekarz – mówi br. Paweł Flis. Dopiero później pojawiła się możliwość krótkoterminowych ubezpieczeń, która teraz często jest ratunkiem dla bezdomnych z przytuliska.
Bezdomność to nie brak domu
Gabinet przy ul. Skawińskiej działa jako pełnoprawny zakład opieki zdrowotnej – ma swoją księgę rejestrową, przechodzi kontrole. Część potrzebnych pieniędzy zapewnia miasto Kraków. – We wszystkich instytucjach możemy liczyć na życzliwość – zapewnia br. Paweł Flis. Jednak to nie formalności najbardziej utrudniają pracę lekarzy.
– Tutaj nauczyłam się tego, czego nie nauczyłabym się w szpitalu – o wszystkich powikłaniach wywołanych przez alkohol, palenie papierosów, złe odżywanie – mówi dr Smarzyńska-Filipecka. – Nigdzie w książkach nie piszą, jak się takich pacjentów leczy. Do wszystkiego dochodziliśmy metodą prób i błędów. W gabinecie załatwia się tylko sprawy medyczne, choć lekarze i asystujący im bracia wiedzą, że to tylko ułamek problemu pacjentów. Chodzi nie tylko o zaburzenia psychiczne czy emocjonalne. Każdy z nich ma za sobą zawiłą historię, która doprowadziła go do bezdomności.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |