Skąd dr Maria Smarzyńska-Filipecka bierze energię, by w każde piątkowe popołudnie pojawiać się w przytulisku i dyżurować do ostatniego pacjenta? – Lubię swoją pracę. Poza tym modli się za mnie kilka zgromadzeń – mówi.
Jeden z przebywających od lat w przytulisku trafił do Polski pod koniec lat 70. XX wieku. Przyjechał z Afryki w ramach wymiany młodzieży między krajami socjalistycznymi. W jego rodzinnym kraju w tym czasie wybuchła rebelia i nie miał dokąd wrócić. Próbowano go deportować, ale się to nie udało. Do przytuliska trafił w 2006 r. – cały opuchnięty, z chorym sercem, żółtaczką i niewydolnością krążenia. Policjanci, którzy go przywieźli, powiedzieli: „Wozimy go od sześciu godzin i nikt go nie chce. Przetrzymajcie go do rana”. Od tamtego wieczoru minęło prawie 10 lat.
A inni? Większość przeszła przez rozbite rodziny, biedę, część przez grupy przestępcze i więzienia. – Te zranienia są często nieuleczalne. Bezdomność to nie brak domu. To nieumiejętność nawiązania relacji – mówi br. Paweł Flis. – Kiedy słyszę, że ktoś jest bezdomny z własnej woli, to zawsze odpowiadam: „Poczekaj z taką oceną, bo nie wiadomo, gdzie ty byś był, gdybyś miał taki start jak oni”.
Wyjścia i powroty
Każdy – czasem z pozoru niewielki – sukces w tej pracy daje wielką satysfakcję. – Jeśli jeden czy dwóch bezdomnych na stu wróci do normalnego życia, a takie przypadki mamy, to radość jest ogromna – mówi dr Smarzyńska-Filipecka. Widać to choćby w również prowadzonym przez krakowskich albertynów domu przy ul. Saskiej. Tam mieszkają ci, którzy zaczęli już wychodzić na prostą – mają trochę swoich pieniędzy (pracują, dostają renty), z których muszą opłacić rachunki, kupić jedzenie. Nie zawsze jednak to się udaje.
W przytulisku panuje nieustanna rotacja. Jedni wracają na ulicę, gdy nie mogą sprostać panującym tam regułom. Potem wracają, bo gdzie indziej „nikt ich nie chce”. Inni, którzy na swoich kalectwach i chorobach zarabiają, żebrząc na krakowskich ulicach, przychodzą tu, by się podleczyć lub przetrzymać największe mrozy. Gdy tylko stan zdrowia zaczyna się poprawiać (byle nie za bardzo) albo zimno przestaje być tak dokuczliwe, wracają na ulicę. Są i tacy, którym przytulisko pomóc nie może, bo omijają je oni szerokim łukiem. Powód – całkowity zakaz spożycia alkoholu. To wymóg, od którego nie ma wyjątków.
Z jubileuszu w jubileusz
Jesienią 2015 roku gabinet w Przytulisku dla Bezdomnych Mężczyzn świętował 25-lecie działalności. 18 października podczas Mszy św. w przytulisku medale Caritas Polska otrzymały Maria Smarzyńska-Filipecka oraz Marianna Zdanowska (w jej imieniu odznaczenie odebrała M. Smarzyńska-Filipecka). Pozostali lekarze związani z gabinetem braci albertynów odebrali pamiątkowe dyplomy.
Eucharystii przewodniczył wtedy ks. Bogdan Kordula, dyrektor Caritas Archidiecezji Krakowskiej. W kazaniu przypomniał on m.in. postać św. brata Alberta, który jak nikt inny rozumiał ideę miłosierdzia i swoim działaniem wyprzedzał programy walki z ubóstwem, bezdomnością, chorobami. Dyrektor Caritas podkreślał jednak, że tym, co wyróżniało brata Alberta, była „wspólnota serca” z ubogimi bliźnimi. – To było lekarstwo – mówił ks. Kordula, podkreślając, że do niesienia pomocy same pieniądze nie wystarczą.
Jubileuszowy rok gabinetu lekarskiego już się zakończył, ale niebawem rozpocznie się świętowanie kolejnych ważnych rocznic. 20 sierpnia minie bowiem 170 lat od urodzin Adama Chmielowskiego – brata Alberta, a 25 grudnia – równe sto lat od jego śmierci. Właśnie dlatego w grudniu rozpocznie się, zatwierdzony już przez Konferencję Episkopatu Polski, Rok św. Brata Alberta. Jak podkreślił w piśmie do przewodniczącego Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta abp Stanisław Gądecki, inicjatywa ta ma być „doskonałą kontynuacją ogłoszonego przez papieża Franciszka Roku Miłosierdzia oraz celebrowanego w Kościele w Polsce Jubileuszu 1050-lecia chrztu Polski”. „Mam również nadzieję, że przysłuży się ona do upowszechniania kultu św. Brata Alberta oraz drogi świętości, którą podążał” – dodał abp.
Rok krakowskiego opiekuna ubogich potrwa do 25 grudnia 2017 roku. Czego w tym jubileuszowym czasie można życzyć pracującym w przytuliskowym gabinecie lekarzom i pomagającym im braciom? Pewnie nowych rąk do pracy. Dr Smarzyńska-Filipecka nie kryje bowiem, że trudno zachęcić młodych lekarzy do pracy w takim miejscu. – Młodzi robią teraz kasę – mówi. – Tym, którzy pytają mnie, dlaczego to robię, zawsze odpowiadam: przyjdź i sam spróbuj – dodaje.
Maria Smarzyńska-Filipecka nie tylko prowadzi własną praktykę lekarską i gabinet przy Skawińskiej. Opiekuje się także m.in. chorymi w domu księży misjonarzy przy ul. św. Filipa i mieszkającymi przy ul. Warszawskiej siostrami szarytkami.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |