Gdy Alinka weszła, dzieci biły brawo

– Moim wielkim pragnieniem był powrót do Polski. Miałam nadzieję, że coś temu krajowi dam z siebie – mówi Irena Anglikowska.

Nadzieja wbrew nadziei

Alesja od dziecka marzyła, by wrócić do Polski. Losy jej rodziny splotły się z losem rodziny Anglikowskich, ponieważ z Obwodu Żytomierskiego (zachodnia Ukraina) zostali zesłani do tej samej wsi. Anglikowscy i Biali przyjaźnią się. W 2001 roku Alesja i Sergiej złożyli dokumenty do ambasady polskiej, żeby uzyskać zgodę na wyjazd do Polski. Minęło 12 lat. Już prawie stracili nadzieję. Zaczęli układać sobie życie. Mieli duży dom. Byli szanowani. Nie czuli się tam jak obcy, ale wiedzieli też, że nie są u siebie.

– Polacy mają tam trudne życie. Lepsza praca jest proponowana Kazachom. Oni mają też łatwiejszy dostęp do edukacji. Pracowaliśmy bardzo dużo, by czegoś się dorobić, nieraz 7 dni w tygodniu. Mieliśmy dużo sprzętu informatycznego i fotograficznego. Wszystkie oszczędności wkładaliśmy w remont domu. Pewnego dnia zadzwonił telefon i powiedziano mi, że Łowicz nas zaprasza. Nie wahałam się ani chwili. Wszystko, co mogliśmy, sprzedaliśmy – nieraz za pół ceny, bo ludzie wiedzieli, że zależy nam na czasie.

W Polsce zaczęliśmy wszystko od nowa – mówi pani Alesja. Alesja i Sergiej mają dwie córki. Alina chodzi do klasy piątej, Marina – do drugiej. Rodzice martwili się, jak dziewczynki będą się uczyć, bo nie znały języka polskiego, czy zaadaptują się do nowych warunków, czy znajdą koleżanki... – Kiedy Alinka weszła do klasy, wszystkie dzieci zaczęły bić jej brawo na powitanie. Od razu przyszło do niej mnóstwo koleżanek. Od początku nie miała problemów z nauką, a niedawno z testu kompetencji uzyskała trzeci wynik w klasie – opowiada o starszej córce dumna mama. Teraz dziewczynki dobrze mówią po polsku i zdarza się, że poprawiają wymowę rodziców.

Relikwie w kredensie

Alesja i Sergiej mają wiele pamiątek rodzinnych, zdjęć. W ich salonie, obok ławy, kompletu wypoczynkowego i kredensu, w jednym z kątów pokoju znajduje się witrynka. Na pierwszy rzut oka nie widać, że kryje bezcenne skarby. Najważniejsze są krucyfiks wykonany z ciemnego drewna, który babcia Alesji zabrała ze sobą w 1936 roku do Kazachstanu, a także jej modlitewnik i „Godziny męki Pańskiej”, które mają już ponad 100 lat. Kto wie, ile nad nimi zostało wylanych łez i złożonej w nich nadziei? Ile szeptano nad nimi próśb i podziękowań?

– Babcia dużo się modliła. Miała 6 lat, kiedy trafiła do Kazachstanu. Jej mama była wdową z szóstką dzieci. Najstarszy syn miał lat 15, najmłodszy – 6. Była zupełnie sama na obcej ziemi. Ja też znałam wszystkie modlitwy po polsku, choć nie znałam języka – mówi A. Biała. Dla Alesji – podobnie, jak dla I. Anglikowskiej – babcia była uosobieniem polskości, siły i wiary bezwzględne ufającej Bogu, składającej wszystko w Jego ręce.

W Kazachstanie są jeszcze ich bliscy, którzy czekają na powrót. Jak zapewniał Zbigniew Rau, wojewoda łódzki, podczas swojej wizyty 10 lutego w Łowiczu, pieniądze na repatriację są, tylko trzeba chcieć je wykorzystać. Może i to wymodlą babcie. Tam, w niebie.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg