Rzemieślników jest na Dolnym Śląsku kilka tysięcy. Józefów – mniej więcej tyle samo. A Józefów rzemieślników – takich, którzy swój zawód wykonują z sercem – coraz mniej.
Walka z materią
Od samego początku to był rodzinny interes: ojciec i dwóch synów. Potem brat Józefa poszedł na swoje. – Nie dogadywał się z nami – wyjaśnia. Już wtedy musieli konkurować o klienta nie tylko z bratem, ale i z innymi warsztatami w mieście. Ale klientów nie brakło żadnemu. Monetą przetargową była jakość. A tej w warsztacie Igrasów nigdy nie brakowało.
Od śmierci ojca w 1983 r. pan Józef sam gospodarzy w warsztacie. Klientów ma dość, mimo że punktów mechaniki pojawia się coraz więcej. Bo jak ktoś tu naprawi samochód, prawie zawsze wraca. Co go tu ciągnie? Pan Józef mówi, że nie wie. Ale wszyscy wiedzą, że znajduje prawdziwą satysfakcję w walce z oporną materią, z tajemnicami mechaniki i kinetyki, z tajemnymi siłami trzymającymi żelazną ręką zapiekłe nakrętki i zardzewiałe sworznie.
– Czasami trzy dni myślę, szukam: gdzie, co, jak? Nie poddam się, dopóki się nie dowiem, o co chodzi – opowiada. Cóż, skrupulatność i zawziętość to w końcu jeszcze nie najrzadsze cechy. Ale jedna wyróżnia Józefa rzemieślnika od innych mechaników w mieście: brak komputera w warsztacie.
– Wszystko staram się zdiagnozować bez tego. Uważam, że komputer może zmylić, podać sprzeczne dane albo fałszywą informację. Doświadczenia nie da się tak łatwo oszukać – zapewnia. Po informatyka dzwoni dopiero, gdy doświadczenia nie starcza. Po to tylko, aby nabrać nowego.
Taka konkurencja cieszy
– Kiedyś, w latach 70. i 80., bardzo dużo się remontowało silników. Wiadomo – części brakowało, trzeba było sobie radzić. Dosztukowywać, dorabiać, kombinować. I udawało się. Tym się te czasy różniły od dzisiejszych. Mechanik był rzemieślnikiem, artystą i przedsiębiorcą w jednym. Przedsiębiorcą, bo przedsiębrał, imał się różnych sposobów, byle tylko klient był zadowolony, a maszyna jeździła. Dziś liczy się zupełnie co innego. Dziś ludzie się zmienili i maszyny są inne. – Teraz się nie opłaca remontować silnika, bo wymiana całego jest tańsza. Nie opłaca się warsztatom być przedsiębiorczymi – uważa.
Podobną sytuację pan Józef obserwuje we wszystkich innych dziedzinach rzemiosła. – Coraz mniej jest rzemieślników, coraz więcej wymieniaczy. Zwłaszcza młodych. Wymieni taki cały moduł, ale nie wie, dlaczego się zepsuł – mówi. – Tak samo zmienili się kierowcy. Kiedyś szofer wiedział, co ma pod maską. W razie czego mały zestaw kluczy pomagał wrócić szczęśliwie do domu. Współcześni kierowcy nie mają czasami pojęcia, jak wygląda silnik. Nie potrafią wymienić koła. Chociaż na tych kursach powinni im to powiedzieć! Zwariowany czas – zżyma się.
Józefowi nie wystarczała jego rzetelność warsztatowa. Potrzebował jeszcze pomagać innym. Udzielać się społecznie. Taką możliwość znalazł niedaleko – w Cechu Rzemiosł Różnych przy Opitza, jego macierzystej placówce. W ciągu tych kilkudziesięciu lat stał się wychowawcą całej armii młodych rzemieślników, których przygotowywał w swoim warsztacie do egzaminów czeladniczych i mistrzowskich. Ilu? Mówi, że boi się liczyć. Część z nich ma swoje warsztaty w Bolesławcu i okolicy. Cieszy go to, choć to przecież konkurencja. – A tam! – macha ręką – taka konkurencja tylko cieszy.
Ale przyszłość rzemiosła widzi w ciemnych barwach. – Dziś nawet piekarz może być fryzjerem, a lekarz mechanikiem – śmieje się. Do dziś jest bardzo częstym gościem w budynku cechu, gdzie w reprezentacyjnej sali stoi sztandar cechowy z wyszytą inskrypcją: „Wierni Bogu i ojczyźnie”. Jak to rzemieślnicy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |