O macierzyństwie na różnych etapach życia i matczynym „egoizmie” mówi Małgorzata Ostrowska-Królikowska.
Agata Puścikowska: Czego życzyć mamie piątki dzieci z okazji Dnia Matki?
Małgorzata Ostrowska-Królikowska: Żeby moje dzieci i wszyscy wokół byli tak zwyczajnie szczęśliwi. Żeby dzieci znalazły swoje miejsce w życiu. A przede wszystkim żyły tak, żeby nikt przez nie nie płakał. Nie mam więcej życzeń.
Różnica wieku między najstarszym Twoim synem a najmłodszym to prawie 20 lat. Trudne to, czy wręcz przeciwnie?
Akurat dla naszej rodziny to dobra opcja. Mam ogromny podziw dla kobiet, które mają kilkoro dzieci w niewielkiej różnicy czasu. Mnie chyba byłoby bardzo trudno i wychowywać, i pracować przy takim układzie. Nasze dzieci rodziły się w sporych odstępach czasu, co pozwalało mi stopniowo rozwijać skrzydła. I w dodatku nauczyłam się pewnego rodzaju... egoizmu.
Matka Polka egoistka?
Ten egoizm to oczywiście z przymrużeniem oka. Po pierwsze polega on na tym, że „egoistycznie” czerpię od dzieci – uczę się od nich nowinek technicznych, znam trendy w muzyce czy sztuce. A po drugie dostrzegam po prostu własne potrzeby i je realizuję. Przy, co oczywiste, dbałości o rodzinę. Czasem kobiety, matki, mają z tym problem.
Ty nigdy nie miałaś?
Jasne że miałam. Jednak wraz z upływającym czasem i zmianami wokół mnie po prostu uczyłam się wielu spraw, dojrzewałam jako kobieta i matka. Inaczej postrzegałam macierzyństwo i życie rodzinne, gdy dzieci były małe, inaczej obecnie. U nas zresztą było tak, że najpierw, w odstępie trzech lat, rodzili się chłopcy: Antek i Janek. Gdy urodziłam Antka, miałam 24 lata. Mówiąc szczerze, chciałam się wtedy bawić i wygłupiać. A dziecko, oczekiwane i ogromnie kochane przez nas, po prostu... bawiło się z nami. Braliśmy go z mężem wszędzie: biegał po teatrze, jeździł z nami po Polsce, uczestniczył w imprezach. Janek nieco podobnie. Z tym, że Janek był też ukochaną zabawką dla Antka. Do dziś pamiętam, jak Antek brał go delikatnie na ręce i układał między... pluszakami na półce.
I nie nazywało się to wtedy „patologią”.
Raczej relacjami i więzią między rodzeństwem. Chłopcy rośli razem i stanowili kapitalną parę przyjaciół i kompanów do zabaw. To były zupełnie inne czasy: pamiętam, że gdy Antkowi za bony w Pewexie kupiliśmy świetny kombinezon zimowy, to potem nosiło go tuzin dzieci z rodziny i znajomych. Skromnie się żyło, a jednocześnie z nadzieją. A jaka to była radość, gdy udało się pierwsze pampersy kupić! Kolejne lata były już inne, finansowo mniej trudne. Jednocześnie pracy było więcej i więcej.
A czasu mniej.
Właśnie. Gdy grałam przedstawienie w teatrze, do domu wracałam po północy. W ciągu dnia siedziałam wiele godzin w ciemnym teatrze, podczas prób. Łapałam się na tym, że światło wywoływało u mnie jakiś niepokój. Oczywiście chłopcy byli od rana do późnego popołudnia w przedszkolu. Dotarło w końcu do mnie, że nie o to w życiu chodzi. Że prawdziwe życie jest gdzie indziej. I czas na zmiany.
Mówisz o „Klanie”? Podobno serial to śmierć dla rozwoju aktorskiego.
Ja tak nie uważam. To jest trudna praca, wymagająca szybkich reakcji i w dodatku mocno nieprzewidywalna. Gdy zaproponowano mi rolę w serialu, zgodziłam się. Lubię wyzwania. To było coś innego. Spora zmiana dla mnie jako aktorki, ale i rodzinnie oznaczało to zmiany. Udało nam się kupić działkę pod Warszawą. Działka była bardzo tania, bo z dala od cywilizacji, przy lesie, porastały ją chaszcze, a teren był podmokły. Tymczasem my wiedzieliśmy, że to jest nasze miejsce do życia. Byliśmy już na etapie, w którym szuka się swojego miejsca na ziemi, takiego „ukorzenienia”. Chcieliśmy stworzyć stabilne gniazdo. Powoli więc karczowaliśmy naszą działkę, budowaliśmy dom – najpierw mały, potem wielokrotnie przebudowywany. W końcu nawet zaczęli się ludzie wokół nas sprowadzać – może uwierzyli, że na ugorze można zbudować coś pozytywnego. (śmiech) Byliśmy takimi prekursorami życia na bagnach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |