Do wyjazdu przygotowywali się cały rok akademicki. Zbierali pieniądze, uczyli się języka. Tworzyli plan działania. Na miejscu okazało się, że życie w Kirgistanie jest spontaniczne.
Kirgistan to państwo ze stolicą w Biszkeku, graniczące z Chinami, a także Uzbekistanem, Tadżykistanem oraz Kazachstanem. Kraj ten w 93 proc. jest górzysty. Tam właśnie, w pobliżu miasta Osz, młodzi Polacy rozpoczęli swoją pracę w ramach projektu „W górę. Kirgistan 2016” organizowanego przez Duszpasterstwo Akademickie KUL oraz Jezuickie Centrum Społeczne „W akcji”.
Spełnione marzenia
Grupa studentów: Ania, Bartek, Kasia, Marek i Monika wraz ze swym opiekunem duchowym, młodym jezuitą Damianem Krawczykiem, tuż po zakończeniu roku akademickiego wyruszyła przez Turcję do kraju, gdzie katolików trzeba ze świecą szukać. – Marzył mi się wolontariat – opowiada Marek Czyżyk – chciałem wyjechać do Mongolii, ale jak usłyszałem, że potrzebują wolontariuszy do pracy z dziećmi właśnie w Kirgistanie, to nie zastanawiałem się ani chwili. –
O wolontariacie misyjnym myślałam, zanim okazja wyjazdu do Kirgistanu pojawiła się w moim zasięgu – mówi Monika Męczyńska, studentka kognitywistyki na KUL. – Po przeczytaniu posta dodanego na facebookowej stronie duszpasterstwa akademickiego, informującego o możliwości dołączenia do zespołu, nie wahałam się ani przez moment – dodaje.
Grupa podczas wielu spotkań przygotowawczych omawiała ważne kwestie dotyczące pracy na miejscu. – Staraliśmy się zdobyć jak najwięcej informacji od stacjonujących w Kirgizji o. Adama i o. Remigiusza. Jednakże na nic był nasz wysiłek, gdyż z każdym kolejnym tygodniem poznawaliśmy nowszą wersję tego, kogo i co zastaniemy po przyjeździe – opowiada Monika.
Wspólny namiot
Choć przygotowywali się na wiele różnych ewentualności i z mozołem tworzyli plan opieki nad dziećmi, to na miejscu trzeba było przemodelować zarówno wiele oczekiwań, jak i stworzonych scenariuszy. Pierwszym zadaniem Polaków było animowanie czasu wolnego w trakcie obozu w górach dla dzieci i młodzieży. – My jesteśmy przyzwyczajeni do pewnego komfortu życia. Tam okazało się, że nie tylko będziemy mieszkać w namiotach, ale że dla wszystkich przewidziany jest jeden namiot – śmieje się Marek. – Ogromny namiot, taki, w jakim mieszkają uchodźcy, został przedzielony na pół i po jednej stronie spali chłopcy z wychowawcami, a po drugiej dziewczynki ze swymi opiekunkami.
Mimo trudności związanych z wysokością, do której trzeba było się przyzwyczaić, polscy studenci wspominają ten czas z prawdziwym rozrzewnieniem. – Urzekła mnie gościnność mieszkańców Kirgistanu i ich skromność – mówi Monika. – Wędrując coraz wyżej po górach, spotykaliśmy kolejne chatki, które na czas lata zamieszkiwane są przez tych prostych ludzi. Częstowali nas tym, co mieli, kajmakiem, lepioszką i litrami herbaty z czarnuszką. A jakaż była ich radość, gdy widzieli, jak zmęczeni odpoczywamy przy filiżance i gaworzymy łamanym rosyjskim.
– Dla mnie trudna była do zaakceptowania ta wszechobecna bieda – dodaje Marek. – Pamiętam taką jedną zorganizowaną wyprawę w góry z dziećmi. My w butach trekkingowych, a dzieci w takich rozpadających się kapciach. Momentami szły prawie stopami po ziemi. Nie marudziły. Nasi jezuici po tej wyprawie kupili im nowe buty.
Wszystko względne
Dla Polaków największym zaskoczeniem była pewna względność czasu w Kirgistanie. – Czas dla Kirgizów jest pojęciem umownym – śmieje się Marek. – Na przykład śniadanie przewidziane na godzinę 8 rano odbywało się godzinę wcześniej. Jak docieraliśmy na nie, okazywało się, że już jest po. – Wielokrotnie ustalone wcześniej czynności w trakcie naszego pobytu zmieniały swoją porę dnia i godzinę, zaskakując nas na nowo – mówi Monika. – Rozkłady autobusów też są umowne – dodaje Marek.
Większość dzieci, którymi młodzi Polacy się opiekowali, to muzułmanie. – Tam w zasadzie nie ma katolików, jest ich dosłownie garstka i choć pojawiło się sześcioro dzieci z katolickich rodzin, to jednak pracowaliśmy głównie z muzułmanami – mówi Marek. – Nie przeszkadzało nam to, bo tam jak na razie nie ma fanatyków religijnych, a Kirgizi swoją religię traktują mniej więcej tak samo jak czas – śmieje się chłopak.
– Wiem, że to, czego doświadczyłam, to mój życiowy skarb – podkreśla Monika. – Spełniłam swoje marzenie, zrealizowałam to, na czym zależało mi najbardziej, podzieliłam się sercem, byłam radością dla najmłodszych, dla których taki obóz jest wypoczynkiem, zapomnieniem o doskwierającej biedzie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.
Na wzrost nowych przypadków zachorowalności na nowotwory duży wpływ ma starzenie się społeczeństwa.