– Pogoda był nienajlepsza. Zanosiło się, że będzie padać. Pomyślałem sobie: „Najwyżej zmokniemy”. Zaryzykowaliśmy i... było warto! – mówi Jacek Szczęsny.
Faktycznie, na początku maja ciepłych i słonecznych chwil było niewiele. Dlatego udział w wyprawie kajakowej z dziećmi mógł budzić obawy. Pomysłodawcą był ks. Robert Błaszczyk, wikariusz parafii Chrystusa Dobrego Pasterza w Łowiczu. – Majowy weekend to doskonała okazja, żeby spotkać się w większym gronie i pobyć ze sobą. Stąd też po spływach kajakowych urządziliśmy również grill – mówi ks. Robert.
W pełnym składzie
Odbyły się dwie takie wyprawy kajakowe po Bzurze. 1 maja uczestniczyli w niej głównie lektorzy starsi. Następnego dnia – ministranci i ich rodzice. Ze znalezieniem miejsca na piknik po spływach nie było kłopotu. Wokół kościoła jest wystarczająco dużo miejsca. – Chodziło mi o to, żeby scementować grupę. W ciągu roku nasze spotkania z lektorami, ministrantami i ich rodzicami ograniczają się głównie do spraw formalnych. Tutaj mieliśmy w końcu sposobność, żeby bliżej się poznać – wyjaśnia ks. Robert. Z poinformowaniem o wyprawie nie było problemu. Wystarczyło wysłać SMS. Odzew nawet przerósł oczekiwania kapłana. Krzysztof Zwoliński, choć nigdy wcześniej nie płynął kajakiem, od razu się zgodził. Jest lektorem. Jak większość jego kolegów, studiuje. Kontakt mają już teraz sporadyczny. Zazwyczaj w okresie świąt, kiedy wracają do rodzinnych domów z uczelni. – Myślę, że nieprędko zbierzemy się w tyle osób. Nawet w wakacje może być z tym kłopot. Dlatego tym bardziej było warto skorzystać z tej okazji – mówi.
Jego zdanie podziela Mateusz Gawroński. – Oczywiście, że warto było. Część z nas rozjechała się po Polsce. Koledzy studiują w Łodzi, Warszawie, Poznaniu, a nawet w Szczecinie. Poza zakrystią i kościołem nie mamy wielu okazji, żeby zobaczyć się w pełnym składzie – dodaje. Nie obyło się bez przygód. Zdarzyło się kilka niespodziewanych kąpieli w rzece. Po opadach deszczu nurt Bzury był wartki. Zetknięcie z zimną wodą nie popsuło jednak humorów. – Gdy rozpamiętywali te sytuacje, mieli uśmiechy od ucha do ucha – mówi ks. Robert. Na spotkanie po spływie przyszli również ci, którzy – z różnych powodów – nie mogli uczestniczyć w wyprawie.
Każdy coś dołożył
Podobnie było następnego dnia. Humory wszystkim dopisywały. Organizacyjnie było to większe wyzwanie. Zgłosiło się ponad 30 osób. – Każde z dzieci musiało płynąć z osobą dorosłą. Udało się jednak zebrać grupę rodziców. Do kajaków wsiedli ojcowie i jedna mama. Inne mamy zajęły się przygotowaniem grilla – mówi ks. Błaszczyk. Sam też płynął kajakiem. Zgodnie z wymogami bezpieczeństwa, musiał postarać się o dodatkowych instruktorów. Jednym z nich był Aleksander Frankiewicz. – Byłem pod wrażeniem atmosfery, jaka panowała w tej grupie. Widać było, że parafia żyje – mówi A. Frankiewicz.
Z podziwem wypowiada się też o jedynej kobiecie, która dzielnie zmagała się z rzeką. – Myślę, że nie żałuje trudów, jakie poniosła – dodaje. To pani Jolanta, żona Jacka Szczęsnego. Rodzice zabrali na spływ aż czwórkę swoich dzieci. – Synowie są ministrantami, córki śpiewają w scholi. Po powrocie ze spływu okazało się, że chętnych mam jest już więcej, choć wcześniej bały się płynąć. Ale nawet ci rodzice, którzy nie płynęli, nie stali z założonymi rękami. Podwieźli nas na miejsce startu i zajęli się przygotowaniem grilla. Gdy wróciliśmy ze spływu, wszystko było już gotowe. Do kiełbasek i kaszanek, które zorganizował ksiądz, każdy z nas coś dołożył. Przynieśliśmy z domu sałatki i napoje. Dzieci bawiły się na przykościelnym placu. A my, dorośli, skorzystaliśmy z okazji, żeby bliżej się poznać – mówi pan Jacek.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |