O diagnozie, Alusiu i płatku róży opowiada Mirosława Kostyła.
Barbara Gruszka-Zych: O przeziębieniu łatwo mówić. O ciężkiej chorobie trudno nawet myśleć.
Mirosława Kostyła: Kiedy zdrowi dowiadują się, że ktoś zachorował na raka, przychodzi im na myśl, że jest skazany. Kiedy znalazłam się na oddziale onkologicznym, pytałam samą siebie: „Co ja tutaj robię? Chyba nie podpisano na mnie wyroku”. Większość osób, które biorą ze mną chemię, jest dużo starszych. Rzadko spotykam kogoś w moim wieku.
Kobiety nie pyta się o wiek…
Mam 45 lat, zaczęłam chorować niecałe dwa lata temu.
Jak często przebywa Pani w szpitalu?
Od października zeszłego roku raz na dwa, trzy tygodnie.
Lekarze przygotowali Panią na diagnozę?
Nie. Od razu stwierdzili, że nie mam szansy na wyleczenie.
Przecież tego nie wie nawet najlepszy lekarz. Tak nikomu nie można mówić.
Dlatego pomyślałam o innym lekarzu i już pierwszego dnia zaczęłam odmawiać Nowennę Pompejańską. Przyszło mi to łatwo, bo od lat należę do Żywego Różańca. Natychmiast otrzymałam pomoc, bo zamiast myśleć o chorobie, skupiałam się na tajemnicach różańcowych.
Wśród nich są tajemnice radosne…
To było dla mnie największe wyzwanie. Myślałam wtedy: co radosnego może mnie jeszcze spotkać? Czekała mnie operacja, bałam się tego, co stanie się z trójką naszych dzieci. Mój mąż Jacek śmieje się, że przyzwyczailiśmy się rozwiązywać wszystkie problemy wychowawcze naraz, bo mamy dzieci w szerokim przekroju wiekowym. Najstarsza córka jest studentką, średnia uczy się w gimnazjum, a sześcioletni syn chodzi do przedszkola. Któregoś dnia weszłam do katedry sosnowieckiej pełna troski o moje dzieci, żeby adorować Chrystusa. I wtedy usłyszałam uspokajający głos w sercu: „Nie martw się, ja się twoimi dziećmi zaopiekuję”.
Rozmawia Pani z dziećmi o swojej chorobie?
Ze starszymi córkami tak. Kilka razy poruszyłam też ten temat z Alusiem. Prosiłam, żeby nigdy nie pomyślał, że mnie przy nim nie ma. Nawet gdy mnie kiedyś tutaj zabraknie. Żeby wiedział, że jestem albo w czyśćcu, albo w niebie, oby nie w piekle. Żeby się za mnie modlił.
Jak przyjmuje to Aluś?
Kiedy przedwczoraj wróciłam ze szpitala, spytał: „Gdzie byłaś tak długo? Jakbyś nie wróciła, szukałbym cię po całej ziemi”.
Trudno powstrzymać łzy, jak się to słyszy.
A jednak przy nim nie chcę płakać. Z perspektywy tych kilku lat widzę, że najlepszym lekarstwem na moją chorobę jest Aluś. Nie mogę się zakopać pod poduszki, bo on rano wstaje uśmiechnięty i chce gdzieś iść, bawić się. Ten maluch przez ostatnie dwa lata z sukcesem uczy mnie angielskiego. Ostatnio leżałam w szpitalu na sali z Nigeryjką i bardzo przydał mi się ten język. Choć, tłumacząc innych, zauważyłam, że tak naprawdę słowa są w drugiej kolejności. Najbardziej liczy się serce. Codziennie podczas tej mojej drogi krzyżowej proszę Pana Jezusa o jeszcze jeden dzień z moimi dziećmi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |