Wetlina leży w kącie Polski. Najbardziej jak to możliwe, bo tuż przy granicy z Ukrainą i Słowacją. Powie ktoś, że jeszcze bardziej w kącie leży nieodległe Wołosate. Jeśli nawet w tej konkurencji przegrywa, to każde inne porównanie wygrywa.
Przyszłość przeszłości nie pamięta?
Do końca wojny Wetlina nazywała się Wetłyna (od wierzby), miała ponad 1000 mieszkańców, prawie wyłącznie Ukraińców, ciągnęła się przez 7 km i miała jedną z największych w Karpatach cerkiew. Pola uprawne ciągnęły się aż pod połoninę. Latem 1946 r. wnętrze cerkwi zostało spalone przez żołnierzy LWP. Cztery lata później mury świątyni zostały wysadzone przez żołnierzy WOP. Z ruin zachowała się tylko część muru kopuły, która posłużyła do wykonania kapliczki poświęconej Bogurodzicy. Jedyna ocalała ikona znajduje się w muzeum w Sanoku. W 1947 r., po akcji „Wisła”, wieś została całkowicie wysiedlona, domy spłonęły. Na długie lata zostało tu tylko wojsko, robotnicy leśni i leśnicy oraz więźniowie wykorzystywani do ciężkich prac. Pod koniec lat 50. Wetlina zaczęła się zaludniać nowymi osadnikami.
Bronisław Moskot był jednym z pierwszych. Przyjechał 11 stycznia 1959 r. Pociągiem do Zagórza. Stamtąd pocztowym lublinem dotarli do Baligrodu. – W Baligrodzie wziąłem walizkę na kijek i piechotą poszliśmy do Kalnicy (30 km) – wspomina. – Doszliśmy nad ranem. I wreszcie położyliśmy się spać w baraku dla robotników cegielni, która była tam, gdzie dziś stoi nowy kościół – opowiada. Dostał 2 koce, a w baraku w nocy zupa zamarzała w garnku. Znalazł pracę przy wycince drzew. Wtedy jeszcze nie wiedział, że zostanie tu na stałe. W 1963 r. pan Bronisław ożenił się i zamieszkał z żoną pod Wetliną (dzisiaj jest tam rezerwat przyrody). – To była całkiem inna wieś niż teraz – wspomina. – Były na przykład tylko 3 samochody: wojska, leśnictwa i jeden prywatny – dodaje.
Z samochodami wiąże się wydarzenie, które daje pojęcie o codziennym życiu w Wetlinie początku lat 60. Zimą 1964 r. Moskotom urodziła się córka. Chcieli ją ochrzcić, parafia była w odległej o 20 km Cisnej. – Mróz był taki, że ksiądz powiedział, żeby nie wozić niemowlaka, tylko ochrzcić w domu – opowiada Bronisław Moskot.
– W sobotę przywieźliśmy księdza tym jedynym prywatnym samochodem. Odbyły się chrzciny. Samochód się zepsuł. Nie szło naprawić. Noc się zrobiła, ksiądz zaczął się niecierpliwić, bo w niedzielę musiał odprawić Mszę w Cisnej. Poszedłem prosić wojsko albo leśnictwo, żeby odwieźli księdza na parafię. Żadnego samochodu nie było. Chodziłem więc między leśnictwem a strażnicą, 2 km w jedną stronę, w nadziei, że samochód się pojawi. W domu się niepokoili. Komórek nie było, żeby powiadomić, jaka sytuacja.
Dochodziła północ, gdy brat żony zdecydował, że odwiozą księdza saniami zaprzężonymi w konie. Opatulili go jak mogli, bo był tęgi mróz i śnieżyca. Mijali mnie na drodze, więc dałem księdzu swój kożuch, żeby nie przemarzł, a sam w marynarce wróciłem do domu.
Sąsiadami Moskotów było wtedy bezdzietne małżeństwo Ukraińców. Oboje po wyrokach za udział w oddziale UPA. – To byli dobrzy ludzie – wspomina pan Bronisław. – On był stolarzem, ona opiekowała się naszymi dziećmi. Jak je pięknie utulała. Brała zapłakane, oddawała spokojne, śpiące.
W Wetlinie długo nie było kościoła. Nabożeństwa odprawiano w prywatnych domach. Sytuacja uległa zmianie latem 1973 r. za sprawą Bronisława Moskota i ks. Antoniego Kołodzieja, proboszcza z Cisnej. Moskot dostał pismo, że w związku z wielką akcją harcerską „Bieszczady 40” nieprzydatne obiekty można oddać harcerzom. Pomyślał, że ma do dyspozycji szopę, która nadawałaby się na kaplicę. Uzgodnił jeszcze z sąsiadem Ukraińcem, czy polski kościół może stanąć na miejscu zburzonej cerkwi i cmentarza. Wtedy, zgodnie z zezwoleniem, sprzedał szopę osobie prywatnej, czyli ks. Kołodziejowi, którego partyjni urzędnicy z widzenia nie znali, bo nie brali udziału w nabożeństwach.
W nocy z 27 na 28 lipca do szopy został przymocowany krzyż, a rankiem ks. Kołodziej odprawił tam pierwszą Mszę św. Władze dostały szału. Usiłowały zniszczyć kaplicę za pomocą spychacza. Przez kilka dni i nocy w sierpniu 1973 r. mieszkańcy pilnowali jej i nie dopuścili do zburzenia. W roku 1979 bez zezwolenia wybudowano w tym miejscu pierwszy drewniany kościół. Ordynariusz diecezji przemyskiej abp Ignacy Tokarczuk poświęcił kościół i powierzył go franciszkanom oraz erygował obejmującą Wetlinę, Smerek, Kalnicę i Strzebowiska parafię pw. Miłosierdzia Bożego.
Bronisław Moskot otrzymał w tym czasie trzy razy dyscyplinarne zwolnienie z pracy. Wiele razy wzywany był na przesłuchania przez SB. Przetrwał wszystko.
Wetlina odrodziła się na nowo z nowymi ludźmi, którzy przyjechali z całej Polski. Długo nie mogli zapuścić tu korzeni. Gdy ktoś z mieszkańców umierał, rodzina odwoziła ciało do rodzinnej miejscowości. – Otworzyliśmy cmentarz i mieliśmy wielki kłopot, bo nikt nie chciał być na nim pochowany jako pierwszy – opowiada o. Amadeusz, proboszcz parafii w Wetlinie. – I przyszedł moment przełomowy. Znak, że nowi osadnicy czują, że to jest ich miejsce.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |